Podwyżki dla pielęgniarek i lekarzy nie uzdrowią chorego systemu. A podniesienie składki zdrowotnej może okazać się tylko wrzucaniem kolejnych milionów do dziurawego worka.
Prof. Zbigniew Religa wrócił do pracy. Od razu zabrał się ostro do bieżących spraw i przedstawił dwa pomysły na zaspokojenie potrzeb strajkujących lekarzy i protestujących pielęgniarek: koszyk świadczeń gwarantowanych i podniesienie składki zdrowotnej. Najwięcej kontrowersji wzbudza ten drugi. Prawda jest taka, że bez kompleksowej reformy systemu każda kolejna podwyżka składki będzie wrzucaniem pieniędzy do dziurawego worka. Nie obejdzie się bez poważnej operacji.
Reforma i beton
Z pomysłu podniesienia składki i z koszyka niezadowolone były m.in. protestujące pielęgniarki. – To niedobry pomysł, bo co z tego, że nam podniosą pensje, jak zaraz odbiorą to, co dali – mówi „Gościowi” Grażyna Gaj, sekretarz OZZPiP. – Podniesienie składki nie jest wyjściem. A koszyk świadczeń będzie tylko dla tych, którzy trafią ze swoją chorobą w ten koszyk. Inni będą musieli zapłacić za usługę. W koszyku jest podobno ok. 15 tys. wszystkich procedur i pacjent może w tym się pogubić – twierdzi. Jakie lekarstwo proponują zatem pielęgniarki? – Dobrych menedżerów szpitali i właściwe rozdzielanie pieniędzy – mówi Gaj. Nie chce słyszeć o żadnej prywatyzacji. – Dziękuję bardzo za prywatyzację. Ja potrzebuję faceta, który potrafi stanąć na czele szpitala i tak wydać pieniądze, żeby były z korzyścią dla wszystkich – rozwija myśl pani sekretarz i zaraz dodaje, za namową koleżanek: – A najlepiej, gdyby to kobieta zarządzała szpitalem…
Nie od dziś widać gołym okiem, że pielęgniarki nie mają konkretnego pomysłu (poza hasłem: pieniądze są w budżecie) na poprawę swojej trudnej sytuacji finansowej. I każdy projekt, także min. Religi, odbierają jako zagrożenie dla swojego głównego celu: minimalnego zarobku 3 tys. zł (taką kwotę usłyszałem w słuchawce). Mają rację co do jednego: podniesienie składki nic nie da. Ale – i tutaj już nie ma zgody – nic nie da, jeśli równolegle nie nastąpi zmiana całego systemu, także przez częściową prywatyzację.
Lekarz biznesmen
Marcin Świerad jest doktorem nauk medycznych, kardiologiem w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Nie pracuje na etacie, ale jest zatrudniony na kontrakcie. Świadczy usługi medyczne jako jednoosobowa firma. Szpital podlega bezpośrednio Ministerstwu Zdrowia, choć jest samodzielnie zarządzaną jednostką. Nie jest to wprawdzie szpital prywatny, ale dr Świerad nie narzeka na zarobki. – To jest jeden z niewielu szpitali, który jest naprawdę bardzo dobrze zarządzany, i już od dawna dobrze wynagradza się w nim ludzi – mówi. W placówce zatem nie strajkują, ale solidaryzują się ze środowiskiem. – Moje nazwisko to moja firma. Dlatego też nie dostarczę nikomu złej usługi. Jeśli czegoś nie wiem, wysyłam do lepszego fachowca, nie będę się tego wstydził. Chcę, żeby każdy, kogo wyleczę, kiedyś znowu przyszedł, żeby powiedział o mnie swoim przyjaciołom – przekonuje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina