Zawołaj, zanim się powiesisz

Kazik dziś ma 47 lat. Trzyma się dobrze, ale gdyby nie to, co zdarzyło się 6 kwietnia 2003 roku, na zawsze miałby już tylko lat 43.

Kazimierz Michalczyk jest zdrowy, ma rodzinę i pracę. – Ale pewnie by mnie już tu dzisiaj nie było – zamyśla się. – Wielu z tych, co z nami pili w „Banderozie”, dzisiaj już leży pod trawnikiem – wtóruje mu Mirosław Rękorajski, przyjaciel Kazika. Od tamtego kwietniowego dnia przyjaciel serdeczny. „Banderoza” to była knajpa w Szczygłowicach. Swoista mekka miejscowych pijaków. Wciągała jak czarna dziura. Mirek grał tam na gitarze i śpiewał własne kompozycje, aż zwalił się pod stół. – Mirek to był miejscowy bard – śmieje się Kazimierz. „Bard” miał już solidny pijacki dorobek, gdy wciągnęło i Kazika. Po roku pracy na kopalnianej płuczce trafił do pracy pod ziemią. Tam robota była inna, atmosfera ciężka. – Każdy się kąpał, i na piwo do „Banderozy”. Cztery piwa, pięć piw, czasem więcej, do upadłego – wspomina.

Pikowanie na dno
Zaczęły się alkoholowe ciągi, gdy człowiek tylko pił i całymi dniami nie trzeźwiał. Raz to tak było przez dwa tygodnie. – Alkoholik byłem, tak to trzeba powiedzieć – przyznaje. Po takich ciągach ubranie na nim wisiało jak na haku, bo to człowiek nie je, a żyje z alkoholu. Kalorie puste, ale zawsze jakieś kalorie. Kazikowi rodzina zaczęła się sypać. Żona w rozpaczy, dzieci w ciężkiej nerwicy. On błagał, przepraszał, obiecywał, że już nigdy więcej, że już się poprawi. Ale gdzie tam! Było coraz gorzej. – Moje własne dziecko wstydziło się mnie na ulicy! – opowiada.

Próbował przerwać, żeby pracy nie stracić. Dwa razy zgłosił się do szpitala na odtrucie. Potem dwa czy trzy miesiące przerwy – i powrót do kielicha. W tym czasie coś dziwnego stało się z Mirkiem. Z ponurego typa przeistoczył się w sympatycznego mężczyznę o rozjaśnionych radością oczach. Przestał pić, palić, pozbierał się na całej linii. Przyjęli go z powrotem do pracy na kopalnię, choć wcześniej dwa razy wyleciał za pijaństwo. Ożenił się. Przychodził czasem do „Banderozy”, ale zamawiał coca-colę i grał, ale tylko… o Jezusie. Mówił, że przyjął Jezusa, że oddał Mu swoje życie i jest innym człowiekiem. Namawiał kolegów, żeby zmienili swoje życie, że też będą szczęśliwi. Niektórzy go słuchali, większość wyśmiewała. – Mirek! Picie to jest życie! – wykrzykiwał jeden z nich. Już nie żyje…

Wóz albo przewóz
Kazikowi to wszystko dało do myślenia. Ale pił, bo to było silniejsze od niego.
Aż nadszedł Wielki Post 2003 roku. Pod koniec marca Kazik poszedł w kolejny ciąg. Zbliżała się Wielkanoc, gdy wrócił do domu nasączony jak gąbka alkoholem. Żona nie wytrzymała. – Albo się zapijesz, albo coś ze sobą zrobisz! Ja wyjeżdżam! – krzyknęła w desperacji. – Ja się powieszę – wybełkotał Kazik. – To się wieszaj! Dzieci dadzą znać, czy mam przyjechać na pogrzeb! – zawołała żona na odchodnym. Gdy Kazik wytrzeźwiał i zobaczył, że żony naprawdę nie ma, pojął, że jest naprawdę na dnie. Myślał, że to już rzeczywiście koniec.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Franciszek Kucharczak