Andrzej doznał porażenia słonecznego. Tego dnia dali mu wolne, ale już następnego znikły wszelkie oznaki wyrozumiałości. – No, zobaczymy, jak pracujesz – powiedział Luigi, właściciel plantacji orzechów laskowych. – Jeśli będziesz się ociągać… – urwał, pokazując pistolet.
Paradoksalnie to nie było najgorsze. – Szef nie pozwalał odpocząć ani nawet wody się napić… Posiłek był beznadziejny, a pracowało się 12 godz., 7 dni w tygodniu – opowiada Andrzej. Spał w rozpadającym się baraku, bez bieżącej wody i prądu. Nie mógł opuszczać plantacji. Właściciel obawiał się karabinierów. Pracę dawał nielegalnie.
Andrzej i kilku jego znajomych nie trafiło wcale do jednego ze słynnych „obozów pracy” we włoskim regionie Apulia. Choć było blisko. Miejscowość, w której przyszło im pracować, znajduje się w sąsiedniej Kampanii. Pracę znaleźli przez pośrednika w Polsce. – Pośrednik nie wzbudzał podejrzeń. Zresztą poleciła go moja ciocia. Bardzo się ucieszyłem, że w wakacje zarobię. Jestem bezrobotnym absolwentem – mówi Andrzej. – Obiecano płacić 700–800 euro na miesiąc. Mieliśmy pracować na farmie, a najgorsze, co mogło nas spotkać, to usuwanie obornika spod krów… Tymczasem na miejscu, gdzie skontaktowali się ze swoim „opiekunem”, okazało się, że będą zarabiać 400 euro, a o rodzaju pracy zdecyduje kaprys pośrednika.
Marta, Kinga i Agnieszka
Pochodzą z Mazur. Po maturze chciały zarobić na studia w Warszawie. Zdecydowały się na ofertę z ogłoszenia w lokalnej prasie. Wybrały pracę w Holandii, na plantacji cebulek kwiatowych. – Wszystko wyglądało normalnie. Każda z nas podpisała umowę w języku polskim. Miałyśmy zarabiać 7,5 euro na godzinę – opowiada z rozżaleniem w głosie Kinga. Gdy dziewczyny pojawiły się na plantacji, pracodawca zmniejszył stawkę. Zwiększył natomiast liczbę godzin pracy z 10 do 15 dziennie.
– Koleżanki zgodziły się na te warunki. Ja długo się wahałam. W końcu wróciłam, po niecałych trzech miesiącach, z 400 euro w kieszeni i nadwyrężonym kręgosłupem.
Sylwia
Otrzymała propozycję pracy w Anglii. Miała opiekować się dziećmi. Pracę załatwiła jej znajoma, dzięki szwagierce mieszkającej w Londynie. Sylwii wystarczyła taka rekomendacja. Miesiąc później była już na miejscu. Tam jednak szwagierka uświadomiła ją, że tu nie ma żadnych dzieci… Sylwia miała być wożona do klientów „na godziny”… Od razu chciała wracać do domu. Wówczas pośredniczka powiedziała, że to wykluczone, bo za nią zapłaciła, a jak wypije „kielicha”, będzie jej łatwiej. Rzeczywiście, alkohol znieczulił dziewczynę i klienci wydawali się mniej odrażający…
Ta historia, oszczędna w słowach i emocjach, pochodzi z ulotki informacyjnej Fundacji Przeciwko Handlowi Kobietami „La Strada”. Od 10 lat fundacja zapełnia się takimi opowieściami ku przestrodze, powiększając listę osób, które szukając godnego życia, były pozbawiane własnej godności.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Dominik Jabs, dziennikarz współpracujący z GN