Przez długi czas stosunek wobec chorych na AIDS był przykładem, że naznaczanie społeczne „innych” to powszechna umiejętność „lepszych”. Niezależnie od epoki.
Kiedy 25 lat temu w Stanach Zjednoczonych wykryto pierwsze na świecie przypadki AIDS (Acquired Immune Deficiency Syndrome – zespół nabytej utraty odporności), nową chorobę kojarzono ze środowiskiem gejowskim. To właśnie wśród pięciu homoseksualistów stwierdzono nieznane dotychczas objawy. Stąd też początkowo określano chorobę skrótem GRID (z ang. Gay Related Immune Deficiency – czyli upośledzenie odporności związane z homoseksualizmem). Wkrótce okazało się, że wirus HIV, wywołujący AIDS, można roznosić także drogą kontaktów seksualnych z płcią przeciwną. Jednak homoseksualiści pozostali grupą „zwiększonego ryzyka”. Do grupy tej z czasem dołączono osoby zażywające narkotyki dożylnie – okazało się, że także kontakt z zakażoną krwią jest sytuacją sprzyjającą wirusowi.
Oni temu winni
Mimo że dzisiaj wiadomo także o bardziej „niewinnych” okolicznościach roznoszenia HIV, osoby chore mają już swoje stygmaty społeczne, które „lepsza” część obywateli nadaje im dozgonnie. To powszechna umiejętność ludzi: chęć postrzegania świata jako miejsca, gdzie rządzi swoista sprawiedliwość. Myślenie takie zakłada, że osoby prześladowane, mające trudną sytuację życiową, ciężko chore – same sobie są winne i ponoszą słuszną konsekwencję niewłaściwego stylu życia. A jeśli to jeszcze choroba wstydliwa, czy – jak niektórzy mówią – haniebna, to tylko utwierdza uprzedzonych w niechęci czy wrogości.
Także w starożytnych kulturach pojawienie się plagi lub zarazy było wyzwaniem dla danej wspólnoty: albo uznawano, że wszyscy ponoszą za to odpowiedzialność i trzeba dokonać zbiorowego nawrócenia, albo szukano winnych. Ideę kozła ofiarnego można znaleźć w tradycji starożytnych Izraelitów. W okresie pokuty kapłan wypowiadał grzechy ludu nad głową kozła, „przenosząc” je na zwierzę. Kozioł następnie uciekał na pustynię, a lud stawał się oczyszczony z winy.
Psycholog Elliot Aronson, tłumacząc ideę kozła ofiarnego, mówi, że najczęściej osoby silnie sfrustrowane mają wielką potrzebę zaatakowania przyczyny (rzeczywistej lub wymyślonej) swojej frustracji. Tragicznym przykładem takich „kozłów ofiarnych” była sytuacja Żydów w nazistowskich Niemczech, Murzynów w południowej części USA lub chrześcijan w starożytnym Rzymie. W najlepszym przypadku ofiary spotyka izolacja społeczna, w najgorszym – eksterminacja.
Podobnie jest z epidemiami, które dotykały społeczeństwa. Obawa przed trędowatymi sprawiła, że zamykano ich w gettach. Także syfilis traktowany był jako „haniebna” choroba. Podobne reakcje wywoływali nosiciele wirusa HIV – śmierć cywilna często wyprzedzała ewentualny zgon (sama obecność wirusa nie oznacza jeszcze wyroku).
Ciekawe jest to, że wszyscy zrzucają na innych pochodzenie epidemii. Dobrym przykładem był w historii wspomniany syfilis. W różnych krajach przybierał różne nazwy: w Polsce i w Niemczech nazywano go chorobą francuską, we Francji „wiedziano”, że to wynalazek Włochów z Neapolu, a każdy Rosjanin kojarzył go z „Polszą”. A jak jest w przypadku AIDS? Zachód ochoczo wskazuje na Afrykę jako źródło nieszczęścia, co utwierdza tylko stereotypy i skutecznie pogłębia podział między Północą a Południem. Dla niektórych polityków to świetne narzędzie w ograniczaniu napływu imigrantów z krajów Trzeciego Świata – wiadomo, „obcy” przynoszą wszelką zarazę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina