Za kilkadziesiąt tysięcy złotych można kupić samochód z salonu albo helikopter z Agencji Mienia Wojskowego.
Wojskowa procedura jest prosta – jeśli wysłużony sprzęt skończy służbę w armii, trafia do Agencji Mienia Wojskowego. Pracownicy do- kładnie wszystko opisują, wyceniają i wystawiają na licytacje. Na przykład 10 maja w Gdyni można było kupić kuchnię polową, a nawet holownik i kuter ratowniczy. Chętnych nie brakuje – małe firmy budowlane mogą za niewielkie pieniądze wzbogacić się o bezcenny sprzęt, sezonowe bary szybkiej obsługi pozyskają wyposażenie, a harcerze mogą zdobyć upragnioną kuchnię na biwaki.
W ofercie AMW są też nieruchomości: lotniska, pałace, dworki, a nawet Twierdza Modlin (cena wywoławcza 100 tysięcy złotych). Katalogi oferują również czołgi, armaty przeciwlotnicze, moździerze, karabiny maszynowe, granaty przeciwpancerne, samoloty MIG-21, a nawet 40-metrowy ścigacz, przeznaczony do zwalczania okrętów podwodnych... W tym przypadku nie wystarczy zasobny portfel. – To sprzęt koncesjonowany – tłumaczy jeden z pracowników AMW. – Niestety, nie jest dostępny dla każdego.
Czołg na straży
Niestety, bo zainteresowanie jest ogromne i AMW na pewno miałaby wielu klientów. Jednak w myśl obowiązujących od pięciu lat przepisów, agencja nie może pozbawić na przykład czołgu wszystkich przyrządów celowniczych i wyposażenia bojowego, a następnie wystawić go na aukcję. – Taki sprzęt może kupić jedynie osoba posiadająca odpowiednią koncesję – wyjaśnia Dariusz Dębowczyk, dyrektor Zespołu Obrotu Specjalnego AMW, nie ukrywając, że, jego zdaniem, przepis ten warto zmienić. – Poruszałem ten problem nawet w czasie ostatniej wizyty w Ministerstwie Obrony Narodowej. W Polsce jest wielu kolekcjonerów, którzy z chęcią kupiliby pozbawiony wyposażenia bojowego sprzęt.
Jerzy Janczukowicz, kolekcjoner z Gdańska, którego domu „strzeże” m.in. czołg, potwierdza: – To bardzo „zdrowe” hobby, które ma coraz więcej zwolenników. Praktycznie co miesiąc organizowane są zloty, na których kolekcjonerzy chwalą się swoimi zdobyczami – opowiada. Sam organizuje wyprawy w poszukiwaniu pozostałości po wojnach. Potem remontuje pojazdy i chętnie je pokazuje, ale w myśl prawa nie są one jego własnością. – Wszystko, co jest znalezione na terytorium Polski pod wodą albo pod ziemią należy do Skarbu Państwa – dodaje Janczukowicz, wskazując ramę i gąsienice niemieckiego transportera wykopanego na pobliskiej plaży. Co innego stojący przed domem czołg. Model T-34 z czasów II wojny światowej został odkupiony od wojska, kiedy przepisy jeszcze na to pozwalały. – Jest na chodzie. Wszystkie elementy uzbrojenia są zabezpieczone. Zrobiła to armia, a kilka dni po tym, jak stanął przed moim domem, sprawdzili to jeszcze panowie z UOP-u – uśmiecha się gdański kolekcjoner. – Zresztą i tak nikt nie chce strzelać. Dla nas – pasjonatów – najważniejsze jest posiadanie takiego sprzętu. Musimy o niego dbać, wydawać własne pieniądze... Od kiedy wojsko zaczęło sprzedawać sprzęt, jeszcze nigdy nikt nie próbował strzelać. Nie rozumiem tych przepisów.
Czołg pojechał do Anglii
Dyrektor Dębowczyk sam uczestniczy w zlocie miłośników militariów w Darłówku. Co roku nadmorskie pole jednego z miejscowych gospodarzy zamienia się w ogromny poligon dla czołgów, wozów pancernych, motocykli... – Nie chcę stracić kontaktu z kolekcjonerami – wyjaśnia dyrektor Dębowczyk. – Jeśli kiedyś przepisy w końcu się zmienią, na pewno będą naszymi ważnymi klientami. Nie oznacza to jednak, że Zespół Obrotu Specjalnego ma dziś powody do narzekań. Chętnych na sprzęt z polskiej armii nie brakuje. Wysłużone czołgi i armaty wyjeżdżają za granicę. Dlaczego? Po prostu obywateli innych państw koncesja nie obowiązuje. Wystarczy, że przedstawią dokumenty dotyczące przeznaczenia sprzętu, potwierdzone przez miejscowe władze, a także ambasadę RP w tym kraju. – Angielski farmer kupił od nas czołg i już zapowiedział, że to nie ostatnie zakupy. Planuje zorganizowanie parku militarnego – dodaje dyrektor Dębowczyk. – Jako obcokrajowiec nie musiał mieć koncesji. Dostał sprawny czołg T-55 z pełnym wyposażeniem bojowym. Taki sprzęt kosztuje około 10–11 tysięcy euro. Na otarcie łez dla polskich kolekcjonerów pozostają na przykład helikoptery. – Obecnie mamy do sprzedania helikopter Mi-2 – zachęca dyrektor Dębowczyk.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Żebrowski