Stanisław Filosek, były działacz „Solidarności” w krakowskiej Hucie im. Lenina, przyznał przed kamerami, że był tajnym współpracownikiem SB o kryptonimie „Kałamarz”. – Tych wszystkich, którzy z mojego powodu doznali przykrości, proszę o wybaczenie – mówił, płacząc.
Filosek zrobił rzecz niezwykłą – twierdzi Edward Nowak, niegdyś jeden z liderów nowohuckiej „Solidarności”, obecnie szef firmy doradztwa biznesowego. – Nie wiem, czy wiele osób zdobyłoby się na podobny akt odwagi. Swoją postawą pokazał innym, że jest dla nich szansa, że nie trzeba być złym do końca świata.
Nowaka ta sprawa dotknęła w sposób szczególny. To on był pierwszym człowiekiem, który poznał prawdę o współpracy Filoska z SB. Prawdę tym dotkliwszą, że dotyczyła bliskiej mu osoby. – Znaliśmy się wiele lat. Pomagał mojej rodzinie, kiedy byłem internowany – opowiada.
Kiedy jechał do Instytutu Pamięci Narodowej, by dowiedzieć się, kto na niego donosił, czuł strach. – Miałem przeczucie, że będzie to ktoś bliski. Przyrzekłem sobie w duchu, że nie otworzę koperty, zniszczę ją – wyznaje. Okazało się to jednak niemożliwe, bo położono przed nim już otwarty dokument.
To był szok. Koledzy mówią, że Nowak płakał, próbował upewnić się, czy to prawda. Pracownik IPN nie miał żadnych wątpliwości. Filosek donosił.
Pan zgnije w kryminale
Stanisław Filosek od 1980 r. był wiceprzewodniczącym „Solidarności” w walcowni Zgniatacz, w samym sercu huty. – Polityka mnie nie interesowała. Miałem pod sobą komisję socjalno-bytową, zajmowałem się sprawami pracowniczymi – mówi. – Przez kilkanaście miesięcy jeździliśmy z pomocą do ludzi poszkodowanych. Byłem zadowolony, że mogę komuś pomagać.
Po wprowadzeniu stanu wojennego na terenie Zgniatacza uformowało się centrum strajkowe. W nocy z 15 na 16 grudnia 1981 r. na wydział wtargnęło kilku zomowców, kazali otworzyć powiązane drutami bramy. Stawiających opór bili pałami. W końcu bramy rozwiązano. – Weszli. Uzbrojeni po zęby, z pałami, tarczami, w hełmach. Padło hasło: ci, co chcą pracować, proszę przejść na lewe skrzydło, ci, którzy nie chcą – zostać. Kilkanaście osób, głównie działaczy partyjnych, przeszło na lewo. Kilku kolegom udało się uciec – opowiada Filosek. – Nas wpakowali do suk.
Trafiłem na Mogilską. Wpuścili nas w podziemia, w taki długi korytarz. Na zewnątrz panował mróz, a tam było strasznie gorąco, nie dało się oddychać. Kładliśmy się policzkami do posadzki, żeby choć troszkę się ochłodzić. Rano rozpoczęły się przesłuchania, podpisywanie lojalek. Kto podpisał, był zwolniony. Ja nie podpisałem.
Siedzieliśmy tam jeszcze 48 godzin, potem skuto nas i zawieziono do Wiśnicza. Kiedy wyszliśmy z samochodów, nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Musieliśmy przejść do więzienia kilkadziesiąt metrów między dwoma rzędami milicjantów z pałami. Wepchnęli nas do sal. Nie chcieliśmy przyjmować jedzenia, waliliśmy metalowymi miskami w drzwi.
Znów zaczęły się przesłuchania. Najpierw delikatnie: ma pan taką dobrą opinię, my pana brata znamy… Wiemy, że pan się nie zajmuje polityką, pan by mógł nam pomóc… Odmówiłem. Wtedy przeszli do straszenia: pan zgnije w kryminale, rodzina zdechnie z głodu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski