Karetka przyjechała na miejsce już po czterech minutach. Po chwili nadjechały pozostałe wozy, a dwanaście szpitali przygotowało sale operacyjne. Jeden z nich mógł przyjąć aż 140 osób. To mogło zdarzyć się jedynie na Śląsku. Dlaczego?
Lekarz Przemysław Guła, jeden z koordynatorów chorzowskiej akcji ratowniczej, widział w życiu niejedno: ratował ofiary zamachów w Izraelu, po trzęsieniach ziemi i powodziach w Turcji, Iranie i Indiach. A jednak to, co zobaczył w Katowicach, zaskoczyło go. - Tak sprawna akcja ratownicza mogła się zdarzyć jedynie na Śląsku - opowiada. Od kilku lat działa tu jedyne w Polsce Centrum Koordynacji Ratownictwa Medycznego na szczeblu wojewódzkim.
- W każdym momencie akcji wiedzieliśmy, w którym szpitalu są wolne łóżka, stoły operacyjne, stanowiska do intensywnej terapii - zachwalali lekarze pracujący przy katowickiej akcji. Jak wyglądałaby akcja ratunkowa w innym dużym polskim mieście? - Prawdopodobnie wszystkich rannych karetki zwiozłyby do najbliższego szpitala i tym samym przenieśli tam całą katastrofę - rozkładali bezradnie ręce.
Fenomenem śląskiego systemu jest to, że lokalne władze zorganizowały działania ratownicze, mimo że nie było ustawy, która to reguluje. - To, co zrobiono na Śląsku, jest unikatową rzeczą w Polsce. Nikt nie czekał na dyrektywy z Warszawy - podkreślał minister zdrowia Zbigniew Religa.
45 tysięcy akcji na rok
Od 2002 roku w Katowicach działa Wojewódzkie Centrum Koordynacji Ratownictwa Medycznego. W jego siedzibie w Komendzie Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej non stop dyżuruje kilka osób.
Mają ręce pełne roboty. W ubiegłym roku interweniowali 398 razy. - Nie są to jednak tak spektakularne akcje jak przy zawaleniu się hali wystawowej. Taka sytuacja zdarza się raz w życiu - opowiada lekarz koordynator Wojciech Brachaczek. - Na co dzień służymy pomocą pogotowiu ratunkowemu, policji, Centrum Zarządzania Kryzysowego, szpitalom. Bo do nas nie dzwonią ludzie z ulicy, ale jedynie te jednostki, które już podjęły działania, ale mają zbyt mały zasób sił i środków. Na przykład gdy jakiegoś pacjenta trzeba umieścić na oddziale intensywnej terapii, my pomagamy załatwić to miejsce. Mamy bazę danych szpitali i przekazujemy pogotowiu, gdzie jest wolne łóżko.
Sporo pracy mają również strażacy. Co roku w województwie śląskim interweniują około 45 tysięcy razy. W ogromnej większości, bo w 97 proc., są to zdarzenia, w których zagrożenia likwidowane są siłami ratowniczymi jednego powiatu. Co trzydziesta interwencja wymaga jednak zaangażowania szczebla wojewódzkiego. Oznacza to, że taka sytuacja zdarza się czasami kilka razy dziennie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz