– Byle do maja, bo wtedy zaczną się szkolne wycieczki i będzie ciepło – pokrzepiają się handlarze pamiątek na Gubałówce.W grudniu i w czasie ferii zimowych przez półtora miesiąca przyjeżdżają tu tłumy.
W styczniu Ruski – opowiadają. Dziś na stoku towarzystwo międzynarodowe. – Nie być na Gubałówce, to jakby papieża w Rzymie nie widzieć – śmieją się. – Ale turystów mniej – mówi Tomek, dorabiający sprzedażą kartek „Widok z Gubałowki”. – Dla oszczędności wchodzi na górę pieszo. Teraz można wykupić zjazd i wjazd kolejką za 14 zł. Przedtem sprzedawali karnety na cały dzień. – W połowie trasy jest wstęga – zakaz zjazdu – opowiada.
Przez kilka grudniowych dni kolejka stała, teraz ruszyła i narciarze zjeżdżają z góry wbrew zakazowi. „Trasa główna zamknięta. Przejście na własną odpowiedzialność” – widać napis. – To odstrasza narciarzy, wolą jechać do Białki czy Bukowiny, gdzie jest świetna baza, albo na Słowację. Przyjechaliśmy tu siłą rozpędu – tłumaczą turyści z Łodzi. – Ratraki nie pracują, armatki nie śnieżą, nikt nie opiekuje się trasą.
Teraz kapitalizm
O konflikcie między Polskimi Kolejami Liniowymi, od 70 lat użytkującymi stok, a Wojciechem Gąsienicą–Byrcynem, właścicielem siedmiu działek, które w pewnych miejscach w poprzek przecina trasa, rozprawia cała Polska. Nawet ci, którzy nie pasjonują się zimowym szaleństwem. –Teraz kapitalizm, rozumiem Byrcyna – mówi jedna z kobiet handlujących tu zwykle od 10 do 16 00. – O kamienice się upominają, o ziemię też mogą. Ale sprawy nie znam, jedni mówią, że Byrcynowi nie płacili dzierżawy, drudzy, że on się boi o te robaczki na stoku, bo to doktor leśnik. Ale przez to ludzi tu mniej. Dawniej wieczorami zjeżdżali, teraz zbierają się z nami.
– Przez lata traktowali źle prywatnych właścicieli, a jak się upomniał o swoje, to huzia na Byrcyna – mówią znajomi wicedyrektora TPN. – Być może liczy, że te działki zamienią na budowlane, a wtedy ich wartość wzrośnie. Podpadł niejednemu po tym, jak protestował przeciw olimpiadzie w Zakopanem.
Wojciech B. nie rozmawia
Dzwonię do Wojciecha Gąsienicy–Byrcyna do domu. Odbiera syn. Obiecuje oddzwonić, kiedy wrócą rodzice. Po kilku godzinach znów telefonuję informując, że nazajutrz jedziemy do Zakopanego i chcielibyśmy się zobaczyć. Pyta, do kiedy mam napisać materiał. Mówię, że na jutro. I nagle blokada, do następnego wieczora nikt nie podnosi słuchawki. A w wiadomościach telewizyjnych 27 grudnia właściciel działek na Gubałówce zaczyna występować jako Wojciech B. Nie chce podawania nazwiska.
Racje jego i żony Bożeny możemy poznać w wywiadzie, którego udzielił w grudniu „Tygodnikowi Podhalańskiemu”. Byrcynowie odpowiedzialnością obciążają PKP–PKL, które w poprzednim systemie całego terenu używały bezpłatnie. Dopiero od lat 90. PKL zaczęły wpłacać dzierżawę do depozytu sądowego. Naruszano prawa ich własności. W latach 1993–94 bezprawnie wkopano na ich działkach rury do śnieżenia. „Wtedy podjechała koparka i łyżką odpędzała nas z własnej działki” – czytamy. Oddali sprawę do sądu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka–Zych