Tsunami trwało zaledwie kilka minut. Wciąż jednak widać jego ślady, mimo że od tragedii minął już rok. Najtrudniej naprawić te szkody, które żywioł wyrządził w ludzkich sercach.
Jadąc wzdłuż wybrzeży Indii i Sri Lanki, wszędzie widzi się skutki tsunami. Fundamenty pozostałe po domach, kikuty murów, wioski z tymczasowych szałasów albo drewnianych altanek, namioty ustawione w miejscu, gdzie jeszcze przed rokiem stał dom – oto krajobraz po bitwie, w której natura kolejny raz pokazała, jakim prochem jest ludzka cywilizacja. Za każdym z tych śladów kryje się tragedia konkretnych osób.
U boku Matki
W odległości czterech godzin jazdy od Tanjavuru, w indyjskim stanie Tamil Nadu, w Vailankanni znajduje się sanktuarium Matki Bożej, nazywane azjatyckim Lourdes. Ks. Xavier, jego rektor, wspomina drugi dzień świąt Bożego Narodzenia ubiegłego roku, kiedy wielu ludzi w śmiercionośnych falach narodziło się dla nieba. Olbrzymie sanktuarium, które codziennie przyjmuje tysiące pielgrzymów, w pamiętną niedzielę również udostępniło swą przestrzeń – tym razem do składania ciał znoszonych z plaży, oddalonej o kilkaset metrów. – W Vailankanni Maryja od dawna przyciąga do siebie nie tylko katolików, ale i wyznawców innych religii – mówi rektor. – Zawsze mieliśmy wielu pielgrzymów, ale od czasu tsunami jest ich jeszcze więcej.
W pobliżu sanktuarium działa dom dla dziewcząt im. św. Jana Bosko, na czas wakacji zamieniający się w letnią szkołę biblijną. Korzystają z niej najubożsi z całej okolicy. Właśnie jest pora obiadowa. Maluchy, siedzące na tarasie, jedzą jednodaniowy posiłek, oczywiście z ryżem w roli głównej, oczywiście palcami. Za talerz służy im liść bananowca. Między dzieciakami krząta się siostra Katarzyna, salezjanka rodem z Chennai, która wraz z pomocnikami serwuje maluchom dokładkę. Taki posiłek to dla wielu z nich prawdziwy rarytas, na który nie stać ich rodziców czy krewnych.
Wystarczy, że ktoś uczyni jeden przyjazny gest, powie ciepłe słowo, uśmiechnie się, a już ma przy sobie gromadę dzieci spragnionych choćby odrobiny uczucia. Maluchy są otwarte, chętne do rozmów. Miłą atmosferę psuje jednak pytanie o tsunami, rodziców i rodzeństwo. Wtedy nagle markotnieją, a ich oczy tracą dotychczasowy blask. Alekczilvi straciła w tsunami mamę, dziadka, siostrę, jednego z braci i pięcioro dalszych krewnych. Dziś, jeśli potrafi się uśmiechać, to między innymi dzięki temu miejscu, dzięki takim ludziom jak ks. Xavier oraz s. Katarzyna.
– Zaraz po tsunami dzieci nie mogły wyjść z szoku – mówi zakonnica, tuląc sześcioletnią Vaileyanthi, której fala zabrała tatę. Po chwili podbiega do niej dziewięcioletni Adityan. Stracił oboje rodziców, więc opiekuje się nim dalsza rodzina. Chętnie przychodzi do szkoły katolickiej, by poczuć choćby odrobinę macierzyńskiej troski s. Katarzyny. Jeszcze o tym nie wie, ale zarówno on, jak i jego kolega, dwunastoletni Sadis (stracił w tsunami rodziców i rodzeństwo) oraz wiele innych dzieci z Vailankanni niebawem znajdą duchowych rodziców w odległej o trzy tysiące kilometrów Polsce. Oprócz datków pieniężnych dadzą im promień serca, pokonujący w ułamku sekundy największe nawet odległości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Janusz Gorczyca