Kilometr pod ziemią ciągle kursują autobusy i auta terenowe. Z wysokich na pięć metrów, podziemnych hal naprawczych wytaczają się do pracy niezwykłe maszyny, podobne do wielkich potworów. Zadziwiające, jak przeciętny człowiek mało wie o tych pulsujących życiem wielkich miastach pod jego stopami.
Gdzie to wszystko? W polskim zagłębiu miedziowym, pod powierzchnią miast takich jak Lubin i Polkowice. O specyfice pracy górników węglowych czasem jeszcze donoszą media. Jednak o górnikach miedziowych dużo rzadziej się pamięta. A szkoda, bo mają do opowiedzenia szalenie ciekawe historie.
Klimatyzacja na przodku
Tomek Kuziemka jest sztygarem w dziale tąpań na kopalni Polkowice-Sieroszowice. Codziennie o szóstej rano rozkłada w biurze na powierzchni mapy i przegląda raport sejsmiczny. A potem zjeżdża do pracy na poziom 800. Oprowadził po tym miejscu także dziennikarzy „Gościa”. – Tutaj nie podchodź! To jedno z miejsc, gdzie skały ze stropu mogą w każdej chwili się oberwać i spaść ci na głowę – ostrzega Tomasz. Zadzieramy głowy. Skała nad nami jest rozdarta wyraźnymi pęknięciami. Widać tam jakieś oznaczenia. – Moim zadaniem jest też znajdowanie takich miejsc i oznaczanie ich, żeby ludzie tu nie przebywali – wyjaśnia nasz przewodnik.
Maszerujemy w skwarze. Na głębokich poziomach kopalni panuje wysoka temperatura, niespełna 30 stopni Celsjusza. Wokół jakby mało tlenu. Samo chodzenie i zwiedzanie to żaden kłopot. Ale fizyczna praca w tych warunkach? – Gdybyście tu spróbowali przenieść kilka stojaków, to koszule moglibyście potem wykręcać z potu. Zapewniam was – kiwa głową Tomek.
Zza rogu słychać ryk silnika. Narasta! To stalowy „Tur 901”, ogromna maszyna do zbierania urobku. Z hukiem przetacza się przed naszymi nosami. Owiewa nas nagle podmuch gorących spalin. „Tur” to przykład postępu w komforcie pracy w miedziowych kopalniach. Operator tej maszyny nie morduje się w kurzu i upale, bo... ma w kabinie klimatyzację.
Pył jest szary
Górnicy w kopalniach węgla kamiennego wyjeżdżają z dołu czarni jak diabły. Oblepia ich tam czarny pył węglowy, który wdziera się też do płuc, a w końcu wywołuje pylicę. W kopalniach miedzi pył jest szary. Tak jak szare są skały z rudą miedzi. Górnicy chorują tu też na pylicę, jednak znacznie rzadziej niż w kopalniach węgla. Wydobyte szare skały wprost z kopalni wędrują do Zakładów Wzbogacania Rud. Tu z urobku powstaje koncentrat miedzi. A ten w końcu trafia do hut miedzi i zamienia się w miedź o najwyższych światowych parametrach.
Tutejsi górnicy wydzierają jednak ziemi nie tylko miedź. Także sól i srebro. W ilości wyprodukowanej miedzi KGHM jest na siódmym miejscu na świecie, a w ilości srebra – na drugim.
Tąpnięcie za 5 piąta
Tomasz Kuziemka wywozi nas już na powierzchnię. Jego dziadek też był górnikiem. I jego ojciec, Czesław Kuziemka. Pan Czesław prowadzi dziś życie emeryta. Z pasją wędkuje, nauczył tej sztuki nawet wnuczkę Olę, córkę Tomasza. Lata spędzone na kopalni wracają mu tylko we wspomnieniach. I o te wspomnienia go zapytaliśmy. Na kopalni „Polkowice” Czesław zatrudnił się w 1972 roku. Był mechanikiem. Kierował pod ziemią oddziałem mechanicznym. Najpierw podpatrywał starych górników i uczył się od nich. Nawet od swojego podwładnego, starszego mężczyzny, byłego wojskowego. – Ten dziadek nie uznawał słów: „Nie da się tego zrobić”. On zawsze odpowiadał: „Co się nie da?!”, szedł i robił. A my patrzeliśmy i uczyliśmy się. Minęło parę lat, „dziadek” odszedł na emeryturę, a młodzi górnicy zaczęli się uczyć właśnie od pana Czesława. Bo w górnictwie od pokoleń starsi przekazują młodszym swoją wiedzę.
Na kopalniach tworzy się w ciągu pokoleń specyficzna kultura pracy. W zagłębiu miedziowym tych pokoleń nie było jeszcze aż tak wiele, bo polscy górnicy pojawili się tutaj dopiero po wojnie. Jednak takie zjawisko chyba istnieje. – Na kopalni nie da się robić fuszerki. Jak ktoś ją robi, koledzy szybko go naprostują. Bo fuszerka na kopalni oznaczałaby stworzenie zagrożenia dla życia innych górników – mówi Tomasz Kuziemka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak, Roman Tomczak, zdjęcia Henryk Przondziono