Cyrk jest z nami od starożytności. Już w egipskich grobowcach archeolodzy znaleźli malowidła z popisami akrobatów, atletów i kobiet żonglerek. Później widowiska cyrkowe niesamowicie rozbudowali Rzymianie. Oglądali nie tylko walki gladiatorów.
Nawet 150 tysięcy widzów wstrzymywało dech w czasie występów linoskoczków, tancerzy, połykaczy mieczy, aktorów pantomimy i treserów egzotycznych zwierząt. Tłum krzyczał z zachwytu, kiedy występujący podrzucali wysoko w górę wielkie noże i chwytali je zawsze za rękojeść. Kiedy Rzym upadł, kuglarze musieli wędrować za pracą. Dawali występy na jarmarkach w całej Europie. Nigdy nie mieli czasu na kształcenie swoich dzieci, ale za to przekazywali swój niezwykły fach z pokolenia na pokolenie. Dzisiaj popisy aktorów cyrkowych nie szokują aż tak jak jeszcze choćby pół wieku temu. W kinie i telewizji widujemy wyczyny jeszcze bardziej szokujące. Dzięki efektom komputerowym, oczywiście... Czy więc cyrki wytrzymają tę nową konkurencję? Dzisiaj w Polsce działa około dwudziestu cyrków. Niektóre jeżdżą z występami także na Ukrainę i Białoruś. A do Polski przyjeżdżają cyrki z Czech.
Dzisiejsi ludzie cyrku nadal przekazują umiejętności swoim dzieciom. Nie brakuje też pasjonatów, którzy nie mają w rodzinie ani jednego aktora cyrkowego, a mimo to bardzo chcą zdobyć pracę w cyrku. Można ich spotkać w jedynej w Polsce Państwowej Szkole Sztuki Cyrkowej w Warszawie.
„Gość” odwiedził ich. Czasy, kiedy umiejętnościami cyrkowymi popisywali się bardzo prości ludzie, minęły bezpowrotnie. Większość uczniów studiuje najróżniejsze kierunki albo nawet pracuje zawodowo przy komputerach. – Jeżeli ktoś ma tytuł inżyniera, a przychodzi tutaj uczyć się sztuki cyrkowej, to musi to być pasja! To musi być miłość do sztuki! – zapala się szkolny instruktor Andrzej Skolimowski. – To się dzieje na przekór opinii, że pieniądz rządzi światem – cieszy się. Sfotografowaliśmy uczniów w czasie morderczego treningu i wysłuchaliśmy ich historii. Może jednak cyrk ma spore szanse na przetrwanie, skoro potrafi tak rozkochać w sobie młodych ludzi?
Mikołaj Zacharski jest drobny i trochę nieśmiały. A jednak odważył się samotnie opuścić rodzinny Radom, tylko po to, żeby w stolicy nauczyć się sztuki cyrkowej. – Mama mi pozwoliła. Mieszkam w Warszawie w bursie i chodzę też do drugiej klasy „samochodówki”. Do domu jeżdżę tylko na soboty i niedziele – mówi.
– I ty to wytrzymujesz? Nie tęsknisz? – pytamy.
– Tęsknię bardzo! Ale na razie jeszcze wytrzymuję. Bo kiedy byłem mały, poszedłem do cyrku na przedstawienie... Było tak pięknie, że od tamtej chwili chcę pracować w cyrku. Teraz tu jestem, żeby spróbować – wyjaśnia nieśmiało Mikołaj. A w chwilę później już bierze rozbieg i ćwiczy salto w przód.
Patrzcie, Sylwia najpiękniej z nas tańczy na trapezie! – trącają nas inni uczniowie. Sylwia Piech przez siedem miesięcy już pracowała w cyrku w ramach praktyki. Raz w czasie występu zrobiła mały błąd i o mało nie runęła w dół. Pisnęła i w ostatniej chwili zaczepiła się nogą o drążek trapezu. Publiczność chyba się nie zorientowała. – Byłam z cyrkiem w ponad stu polskich miastach, ale nie miałam nawet czasu ich zwiedzić... W wolnych chwilach ciągle ćwiczyłam. Życie artysty cyrkowego jest trochę tułacze. Ale to fajne życie – mówi. Sylwia jest na trzecim roku. Ma za sobą też liceum i naukę w studium teatralnym.
Borys Hołówko i Anka Jendrzejczak z III roku potrafią na kilkadziesiąt sposobów żonglować. Borys miał trzy lata, kiedy tata zabrał go do cyrku. Od tamtej pory chłopak chodził na wszystkie występy cyrku w swojej rodzinnej Łodzi. I marzył o pracy w cyrku. Później skończył technikum gastronomiczne. – Był czas, kiedy myślałem o tych moich marzeniach: „Kurcze, dosyć, już czas wydorośleć”. Ale właściwie dlaczego, skoro wszystko mnie w cyrku pociąga? I rozśmieszanie ludzi na scenie jako komik, i żonglerka, i praca ze zwierzętami, i sposób życia – mówi z zapałem.
Barmanka i magister filozofii w jednej osobie to Agnieszka Bińczycka. Trafiła tu ze względu na swoje zainteresowanie teatrem. Agnieszka występuje też w grupie teatralnej, która specjalizuje się w żonglerce ogniem.
Karolina Banaszek „bez trzymanki” wykonuje pełne gracji ewolucje, zaczepiona o linę tylko nogą. Dziewczyna studiuje też polonistykę. Godzi to, bo na szczęście zajęcia w szkole cyrkowej zaczynają się codziennie dopiero o 16.30.
Drewniany wałek pod deską turla się to w prawo, to w lewo. Ale Ela Stefanowicz jak gdyby nigdy nic robi na niej... przysiady. Przybiegła tu po ośmiogodzinnym dniu pracy przy komputerze. Ela pracuje w firmie, która projektuje oczyszczalnie ścieków. I studiuje inżynierię środowiska na politechnice. – No nie umiem usiedzieć na miejscu! – śmieje się. – Kiedy po ośmiu godzinach w pracy siadasz w domu przy komputerze i chcesz dalej robić projekty, to ci to nie idzie. No, chyba że znajdziesz czas na taki relaks! Dopiero wtedy wszystko pójdzie znacznie lepiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak, zdjęcia Henryk Przondziono