Na lotnisku w Orly pasażerów wita duży plakat ze znanym na całym świecie hasłem: wolność, równość i braterstwo. Republika ma się dobrze i na trzech filarach rewolucji francuskiej nie widać jeszcze rysów. Z całą pewnością chwieje się jednak socjalny model państwa, który przez lata wznoszony był tam z rozmachem.
Jest czwartek 10 listopada. Od tragicznych wydarzeń w Clichy-sous-Bois mijają już prawie dwa tygodnie. We wszystkich paryskich dziennikach na pierwszych stronach można znaleźć informację o godzinie policyjnej. Wprawdzie chodzi o zakaz podejrzanych zgromadzeń i ma on obowiązywać tylko w niektórych departamentach, na opinii publicznej robi niemałe wrażenie. Z ustawy, która jest podstawą tych rozwiązań, rząd po raz ostatni skorzystał podczas wojny z Algierią.
Krajobraz po bitwie
Przed budynkiem szkoły, której uczniowie ponieśli śmierć przez porażenie prądem, młodzież zachowuje się nietypowo. Dziewczynki z młodszych klas na widok aparatu fotograficznego zakrywają twarze zeszytami, starsi przechodzą na drugą stronę ulicy.
– Proszę się nie dziwić – mówi szkolny pedagog, który nie chce podać swojego nazwiska. – Przeżyliśmy tu prawdziwy najazd dziennikarzy. Niektórzy z nich szukali tylko sensacji, byli przy tym natarczywi. W szkole jestem odpowiedzialny za psychiczną kondycję dzieci, a teraz muszę je także chronić przed obcymi.
W mieście nikt nie chce udzielać wywiadów ani rozmawiać o tym, co się stało. Drzwi merostwa są wprawdzie szeroko otwarte, ale dziennikarzom przy wejściu podawane są wizytówki z numerem telefonu pani rzecznik. Nie ma jej nawet w budynku. Na pytanie o zamieszki, recepcjonistki obojętnie wzruszają ramionami. – Od kilku nocy jest u nas spokojnie – mówią.
Bardziej rozmowne okazują się małe dziewczynki. – U nas w szkole jest dużo imigrantów, proszę pana. Niektóre klasy w całości są tureckie albo marokańskie. – Od razu widać, że dzieci otrzymały zakaz rozmawiania z dorosłymi. Nie chcą nawet pokazać miejsca, gdzie przed dwoma tygodniami ich koledzy chcieli się schronić przed policją. Najbardziej rozmowna uczennica godzi się w końcu wskazać drogę do transformatora. – Tam są bukiety kwiatów – mówi. – Po chwili znacząco ścisza głos, jakby chciała wyjaśnić, dlaczego ludzie nie chcą wracać do tamtych wydarzeń. – Wie pan, co się tu stało? Jeden z zabitych miał czarny kolor skóry.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Łuczak