W podpoznańskim Skórzewie został zastrzelony 18-letni Adrian. Śmiertelna kula dosięgła go, gdy po wybiciu szyby wdzierał się do cudzego domu.
Tragedia wydarzyła się 2 września. Strzelał właściciel domu, a zarazem ojciec kolegi Adriana. 46-letni geodeta Piotr J. oddał trzy strzały. Według ustaleń prokuratury, dwa z nich były ostrzegawcze, ale nie ostudziły agresji Adriana. Trzeci był śmiertelny. Zdaniem prokuratury, która odmówiła wszczęcia dochodzenia, był to „modelowy przykład obrony koniecznej”. Dla matki Adriana to zabójstwo. Dla jednych Piotr J. jest dziś wzorem do naśladowania, ofiarą, która potrafiła skutecznie obronić się przed na-padem. Dla innych – po prostu mordercą. Sprawa ta na nowo wzbudziła dyskusję o granicach obrony koniecznej.
Etyk, ks. prof. Tadeusz Ślipko SJ, jest zdania, że w tej sprawie prokuratura podjęła właściwą decyzję. – Norma „nie zabijaj” jest normą absolutną, ale nie w sytuacji, gdy ktoś broni własnego życia. Sposób, w jaki agresor wdarł się do domu, mógł stwarzać takie zagrożenie, zaś okoliczności nie pozwalały na długie debaty, jakimi zamiarami kieruje się napastnik – ocenia wykładowca ATK.
Ostrożność procesowa
W Skórzewie mieliśmy do czynienia z wydarzeniem bez precedensu. Także dlatego, że prokurator nie aresztował nikogo, odmówił wszczęcia standardowej procedury, w ciągu 48 godzin przesądzając, że Piotr J. działał w obronie własnej, nie przekraczając jej granic. Dotąd w takich sprawach praktycznie zawsze napadnięty musiał udowadniać, że jest niewinny, zazwyczaj w celi spędzając czas do rozprawy. W majestacie prawa jego dramat trwał więc nadal.
Tymczasem polskie ustawodawstwo mówi, że „nie popełnia przestępstwa ten, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem”. Niestety, prokuratura zwykle stara się uniknąć przesądzania, czy zaatakowany działał w sposób adekwatny do istniejącego zagrożenia, i woli – tak na wszelki wypadek – wszcząć przeciw niemu postępowanie.
Być może ta ostrożność procesowa jest uzasadniona, czasem jednak przybiera formy wręcz kuriozalne, jak niedawno w Opolu. 60-letni rencista stanął w obronie swojej starszej siostry i kulą złamał rękę wyrostkowi, który zaatakował kobietę. Prokuratura oskarżyła go o pobicie.
Starszy człowiek, z trudem poruszający się o kulach, sumiennie stawiał się na kolejne rozprawy. Na ostatniej nawet zasłabł. Poszkodowany nie pokazał się w sądzie ani raz. Prokurator zażądał kary roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata i poniesienia kosztów leczenia chuligana. Sąd nie miał wątpliwości, uniewinnił rencistę, prosząc przy okazji, by ten na drugi raz… zachował się podobnie. Sęk w tym, że i prokurator, i sędzia dysponowali takim samym materiałem dowodowym, a potrafili z niego wyciągnąć tak skrajnie odmienne wnioski.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko