Chory na białaczkę pięcioletni Kubuś marzył o tym, by przejechać się prawdziwą rajdówką. Dzięki fundacji „Mam marzenie” ruszył w trasę.
Kubuś strasznie lubi samochody. Gdy jeździ z mamą, często pokazuje paluszkiem i woła: a co to za auto? Zbliżała się ubiegłoroczna gwiazdka. Może dostanę jakieś autko pod choinkę? – kombinował chłopczyk. Nagle okazało się, że jest chory. To białaczka – orzeczenie lekarza spadło na rodzinę jak grom z jasnego nieba. Ola, starsza siostra Kuby, długo nie mogła pogodzić się z tym, że w pokoiku nie ma brata. Coraz częściej mieszkał w swoim drugim domu: chorzowskim szpitalu. – Nie możesz bawić się z innymi dziećmi, bo przenoszą choroby zakaźne – tłumaczyli mu w szpitalu lekarze – nie możesz jeździć pociągiem i autobusem, bo...
Pozostało cichutkie marzenie: przejechać się wyścigówką. Taką prawdziwą, ryczącą i zostawiającą po sobie tumany kurzu. I niespodziewanie znaleźli się ludzie, którzy z chęcią spełnili to pragnienie.
Fundacja „Mam marzenie” działa w Polsce od kilku lat. Jej celem jest spełnianie marzeń chorych dzieci „Chcemy dostarczyć im niezapomnianych wrażeń, które wniosą w ich życie radość, siłę do walki z chorobą i nadzieję – opowiadają wolontariusze. – Pragniemy, by rodzina mogła na moment zapomnieć o tragedii, jaka ją spotkała”. Dzięki fundacji mały Maciek zagrał w serialu „M jak miłość”, Hubert zwiedził fabrykę Mercedesa w Stuttgarcie, Klaudia dostała konika na biegunach, a chorujący na zanik mięśni Piotr spotkał się z Brazylijczykiem Ronaldinho.
Jacie, ale auto!
Kubuś wsiadł niepewnie do lśniącego samochodu. To hunter – niezwykły model, jakiego nie ujrzymy na ulicach. Podwozie volkswagena, zawieszenie porsche – Jacieee, jaki silnik. Widziałeś?? Z audi, ponad 200 koni mechanicznych! – cmokali z zachwytu chłopcy, którzy otoczyli rajdówkę. Patrzyli na Kubę z zazdrością. Czy wiedzieli o tym, że chłopak tuż po przejażdżce trafi do szpitala na kolejną chemię?
Kubuś niepewnie chwycił kierownicę i udawał, że jedzie, ale chwilkę później przeniósł się posłusznie na siedzenie dla pasażera. Zapiął pasy i ruszył. Kilkaset osób, które tego dnia oglądały wyścigi samochodowe, przyjaźnie machało mu ręką. Był przejęty jak nigdy. Speszony aparatami fotograficznymi, troszkę wystraszony pędzącymi samochodami, od rana prawie niczego nie jadł. – Życzymy mu wszyscy zdrowia – wołał głośno spiker prowadzący zawody. Choć jego głos wiatr niósł daleko po rozgrzanym tyskim autodromie, Kubuś nie słyszał słów. Zagłuszał je ryk silnika.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz