Edward Kabiesz: Czy „Słowo na niedzielę” potrzebowało rewolucji?
Grzegorz Sadurski: – Program istnieje na antenie kilkanaście lat. Chcieliśmy odejść od tradycyjnej formy, kiedy ktoś na przykład siedział przed kamerą i komentował Pismo Święte. Naszym pragnieniem było, by ludzie odczytali Pismo Święte w odpowiedzi na problemy dnia codziennego. A „Słowo” ma być programem, który pokazuje, jak można rozwiązywać problemy czasem nie do rozwiązania i że odpowiedź tkwi w Piśmie Świętym właśnie na tę niedzielę. Oczywiście ta nowa forma programu miała na celu również przyciągnięcie widza.
Dlaczego ksiądz w „Słowie” nie jest aktorem?
– Chcieliśmy, by to, co ksiądz mówi, miało znamiona autentyczności, duszpasterstwa. Jego reakcje, odpowiedzi mają odzwierciedlać stanowisko Kościoła. Praca, jaką wykonuje ksiądz w programie, jest tylko częścią jego działalności. Chcemy, by to był ksiądz, który odpowiada też na listy czy maile od widzów, niekoniecznie tylko o problemach, które poruszamy w „Słowie”.
W scenkach często petenci mówią o wiele więcej niż proboszcz.
– Tak. W scenariuszu bierzemy pod uwagę, że ludzie przychodzą do proboszcza się wygadać. Ksiądz powinien też umieć słuchać. Czasem rozmowę podsumowuje osoba, która przychodzi, a nie ksiądz proboszcz. Ale podstawą rozmowy jest zawsze odniesienie do Ewangelii, którą usłyszymy w daną niedzielę, chociaż czasami odwołujemy się do jakiegoś psalmu czy czytania. Ważną rolę pełni tu ks. Wacław Oszajca, autor scenariuszy. W tych scenkach przedstawia on sytuację od strony księdza, który kieruje swoją uwagę na petenta.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z Grzegorzem Sadurskim, reżyserem „Słowa na niedzielę”