"Boga nienawidzę. Nienawidzę modlitwy, mszy, różańców, nienawidzę Kościoła, księży. Kiedy chcę się modlić, zaczynam Ojcze nasz, natychmiast nachodzą mnie bluźniercze myśli".
Te słowa, pełne bólu, żalu i jednocześnie ukrytej w nich nadziei o pomoc kieruje niedawno nawrócona dziewczyna do swego proboszcza, który przysłuchuje się im z uwagą. Ksiądz jest niewidoczny. Widzimy tylko osobę, która zawitała do jego kancelarii.
Czy takie wyznanie jeszcze niedawno mogło się pojawić w telewizyjnym „Słowie na niedzielę”? Kilka tygodni temu jeden z najbardziej popularnych programów Redakcji Katolickiej TVP przeszedł rewolucyjną zmianę. Zmieniła się statyczna przedtem formuła programu.
W każdą sobotę i niedzielę widzowie „Słowa na niedzielę” spotykają na telewizyjnej plebanii wiernych, którzy proszą duszpasterza o radę w różnych, zawsze ważnych dla nich sprawach. Czasem chcą tylko zostać wysłuchani.
Niewidzialny ksiądz
Kiedy z Grzegorzem Sadurskim, reżyserem programu, umawiałem odwiedziny na planie, okazało się, że w czasie jednego dnia zdjęciowego realizowane są od razu cztery kolejne wydania kwietniowe. Wczesnym rankiem prawie cała ekipa realizatorów wyrusza samochodem spod gmachu telewizji na Woronicza.
Brakuje tylko księdza Andrzeja Majewskiego, szefa Redakcji Programów Katolickich TVP. To on jest niewidzialnym proboszczem, którego dłonie pojawiają się na ekranie. Jedziemy do podwarszawskiej Radości.
Tu w skromnej, ale gościnnej plebanii ks. prałata Mirosława Mikulskiego, proboszcza parafii Matki Bożej Anielskiej, powstaje telewizyjne „Słowo na niedzielę”. Ks. Mikulski jest postacią znaną w Warszawie. Sam przed laty uprawiał boks, jeszcze teraz interesuje się żywo tą dyscypliną i prowadzi działalność duszpasterską wśród sportowców. Od dawna też organizuje obozy dla dzieci z ubogich rodzin.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz