W roku 1998 Hiszpan Ramon Sampedro odebrał sobie życie. Cały akt został tak zaplanowany, by nie obciążać odpowiedzialnością ludzi, którzy mu w tym pomogli. Samodzielnie nie mógł popełnić samobójstwa, bo od prawie 30 lat leżał całkowicie sparaliżowany w domu swego brata. Starannie zaplanowane umieranie kazał zarejestrować na kasecie wideo. Nagranie wyemitowano w hiszpańskiej telewizji.
Sympatyczna twarz umierania
Czy człowiek nieuleczalnie chory ma prawo do eutanazji lub uzyskania pomocy w samobójstwie? To podstawowe pytanie, które rodzi się po obejrzeniu filmu, jednoznacznie opowiadającego się za eutanazją. Jest w nim scena, którą można nazwać kluczową, a która doskonale pokazuje nie tyle racje po obu stronach barykady, co raczej stanowisko reżysera w tej materii.
Do domu Ramona przyjeżdża ksiądz jezuita, również sparaliżowany i poruszający się na wózku inwalidzkim. Ponieważ wózka nie można przenieść wąską klatką schodową do pokoju Ramona, chorzy muszą rozmawiać przez posłańca. Ksiądz przyjechał, by odwieść chorego od decyzji o samobójstwie, ale jego argumenty nie przekonują Ramona, zdeklarowanego ateisty.
Reżyser zręcznie steruje emocjami widzów. Wszyscy, którzy pomagają bohaterowi w jego staraniach o uzyskanie sądowej zgody na samobójczą śmierć, to ludzie sympatyczni, budzący pozytywne skojarzenia. Natomiast przeciwnicy tego kroku, jak ksiądz czy brat bohatera, budzą w widzu niechęć i zniecierpliwienie. Ramon, jak każdy chory, budzi współczucie i podziw, a widz podświadomie zaczyna życzyć mu powodzenia. Ale później przychodzi refleksja, że może nie wszystko jest tak jednoznaczne, jak się wydaje po pierwszym obejrzeniu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz