Ponad dwie trzecie Polaków uważa, że w naszym kraju można kupić korzystne dla siebie prawo.
Projekt ustawy o radiofonii i telewizji, z której zniknęło (już po przyjęciu projektu przez rząd) słynne wyrażenie „lub czasopisma”; przyjęcie ustawy o zakładach i grach losowych, legalizującej automaty do gry, mimo ostrzeżeń policji, iż umożliwi to pranie brudnych pieniędzy; forsowana przez lobby rolnicze ustawa o biopaliwach, którą ostatecznie Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodną z konstytucją – to tylko kilka przykładów prawa „ustawionego” pod potrzeby określonych grup, czy nawet osób. Nie było to wynikiem skutecznego lobbingu, ale po prostu korupcji.
Przeforsować korzystną dla siebie ustawę jest trudno, o wiele łatwiej przemycić do niej stosowny paragraf czy podpunkt. Jest to możliwe dzięki bałaganowi towarzyszącemu opracowywaniu projektów ustaw w polskim parlamencie. W pracach uczestniczą osoby nieupoważnione, nie ma list obecności, nie sporządza się stenogramów z posiedzeń podkomisji sejmowych i zespołów. Nie wiadomo więc, kto, kiedy i jaką zgłosił poprawkę, z czyjej inicjatywy jedne słowa pojawiają się w ustawach, a inne znikają. Słowa te dziwnym trafem otwierają furtki interesom różnych grup.
Im wyższy szczebel władzy, tym naciski różnych grup są większe, bo stawką są duże pieniądze i wpływy. Jednak naciski nie zawsze są złe. Lobbują mieszkańcy wsi, bo chcą dostać pieniądze na nową drogę. Ekolodzy lobbują przeciwko budowie autostrady w środku miasta, a kupcy za ograniczeniem ekspansji hipermarketów. Dzięki naciskom chorych na cukrzycę na listy refundacyjne powróciły paski dla diabetyków... Lobbing staje się odrębnym zawodem, odmianą doradztwa, a jego znaczenie wzrosło do tego stopnia, że nazywany bywa piątą władzą.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Joanna Jureczko-Wilk