W Polsce w ponad 40 sklepach w realu i kilkudziesięciu internetowych można kupić tzw. dopalacze. To środki, które mają działanie zbliżone do narkotyków.
Z pozoru te produkty wyglądają niewinnie. Kolorowe torebki z niewiele mówiącymi napisami: „Arctic blue” czy „Smuga cienia”. Czasem producenci zdradzają coś więcej, jak w przypadku środka Devils. „To hardcorowe tabsy, które pozwalają wyzwolić grzesznika w nawet największych świętoszkach. Gdy trafisz do piekła, Devilsy są Twoim ratunkiem. To przejażdżka, jakiej nie da Ci żadna ekstaza” – czytamy na opakowaniu. Jednak w większości przypadków na etykietach widnieją informacje: „Produkty przeznaczone są wyłącznie do zastosowań edukacyjnych, badawczych oraz jako ozdoby i okazy kolekcjonerskie”, „Nie do spożycia przez ludzi” lub „Środek do uprawy roślin”. Kupujący je, wbrew tym informacjom, zażywają preparaty. Spodziewają się, że tabletki czy zioła poprawią im nastrój, wywołując euforię, wyciszenie albo psychodeliczne wizje czy halucynacje. W gruncie rzeczy te mieszanki substancji syntetycznych i roślinnych mają nie do końca zbadane działanie podobne do narkotyków i mogą być niebezpieczne dla życia lub zdrowia. Na przykład pochodna piperazyny, czyli substancji psychoaktywnej wykorzystywanej w leczeniu schizofrenii i psychoz, którą zawierają dopalacze o nazwach Devilsy, Frenzy czy Hammer, może podwyższyć temperaturę ciała, powodować bezsenność, rozpad osobowości, neurozy, a w przypadku przedawkowania – śmierć. Na forach internetowych można przeczytać o „bad trip”, czyli przypadkach zejścia. Bardzo niebezpieczne jest zażywanie dopalaczy razem z lekami albo mieszanie ich z alkoholem.
Furtka do narkotyków
Dopalacze to termin niemający charakteru naukowego. Używa się go potocznie na określenie środków o działaniu psychodelicznym, nieznajdujących się na liście substancji kontrolowanych przepisami ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Tak naprawdę nie wiadomo do końca, jaki jest ich skład. Z umieszczonych na opakowaniach naklejek w języku polskim wynika, że towar nie jest przeznaczony do spożycia, ale według informacji w języku angielskim to artykuły spożywcze. Właśnie tutaj pojawia się możliwość obejścia prawa i legalnego sprzedawania dopalaczy. Sklepy oferują produkt nie do spożycia, który jednak spożywają kupujący. A więc na własną odpowiedzialność działają na swoją szkodę, a producentów i sprzedawców nie ma za co karać. Co nie jest zabronione, wydaje się dozwolone. Sprzedawcy dopalaczy wiedzą o tej luce w przepisach i to wykorzystują. – To oszukiwanie ludzi. Na towarach napisano, że produkt nie jest przeznaczony do spożycia, a więc może być niebezpieczny dla zdrowia – uważa Piotr Jabłoński, dyr. Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii. – Z drugiej strony to otwarta droga do sięgania po inne silniejsze substancje, po narkotyki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych