W strumieniu, w którym w czasie wakacji taplasz nogi, być może mieszkają dziś znowu raki szlachetne. Zoolodzy ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie wpuszczają właśnie do rzek te wielkie skorupiaki, dorastające nawet do ćwierć metra długości.
Raki szlachetne wyginęły w Polsce niemal doszczętnie. I to mimo że jeszcze przed II wojną światową Polska eksportowała rocznie aż 600 ton skorupiaków! Wykończyła je choroba, zwana dżumą raczą. I oczywiście także zanieczyszczenie polskich rzek. Bo ten żyjący w Polsce od wieków gatunek raka umie przeżyć tylko w najczystszych rzekach i jeziorach. Niektórzy nawet mówią o nim, że to barometr czystości wody. Kiedy więc przemysł zamienił większość naszych rzek w cuchnącą breję, rak szlachetny nie miał żadnych szans na przeżycie. Na szczęście od upadku komunizmu jakość wody w polskich rzekach z roku na rok się poprawia. Zoolodzy zaczęli więc hodować raki szlachetne i wypuszczać je na wolność. Ten eksperyment ruszył dziewięć lat temu. W warszawskiej SGGW powstała wylęgarnia. Dziś jest w niej 18 długich koryt, przez które przepływa woda, zupełnie jak w rzece. W każdym korycie wylęga się i rośnie do trzystu małych raków. Kiedy skończą dwa miesiące i urosną do dwóch centymetrów długości, naukowcy pakują je do styropianowych pojemników. I wiozą do nowych domów: do rzek i jezior, które mają co najmniej II klasę czystości. – Rocznie wypuszczamy do 5 tysięcy raczków – zdradza dr Witold Strużyński z SGGW.
Raki padają jak muchy
Rak szlachetny żyje do 25 lat. Swoimi masywnymi szczypcami, od spodu zawsze czerwonymi, potrafi w obronie własnej boleśnie uszczypnąć. Dnie spędza jednak w jamach na dnie, a wypełza z nich tylko nocą. Jego strawa to przede wszystkim wodne rośliny. Ale nie pogardzi też drobnymi zwierzętami. Zje małża, larwy owadów wodnych, a nawet śniętą rybę. Jego oczy, osadzone na słupkach, patrzą... niezależnie od siebie. Każde oko obraca się z osobna w różne strony. Większość raków szlachetnych jest ciemnobrunatna albo czarna, ale zdarzają się też całkowicie... błękitne. Największe z nich mają ćwierć metra długości. Niestety, choć naukowcy próbują dzisiaj przywrócić raka szlachetnego polskiej przyrodzie, idzie im to ze sporymi trudnościami. A to z powodu dżumy raczej, która wciąż tym wielkim rakom nie odpuszcza. Wywołuje ją pierwotniak, który osadza się na pancerzu raka, a potem powoli wnika do jego wnętrza. Skorupiaka dotyka paraliż. Odrzuca odnóża, a w końcu próbuje się wczołgać na ląd. Skąd się wzięła ta straszna dla raków choroba? Z Ameryki Północnej. Przywlókł ją w XIX wieku w swoich wodach balastowych statek płynący do Włoch. Raki w Europie zaczęły wtedy padać jak muchy.
Raki mnożą się jak króliki
Pod koniec XIX wieku pomorowi raków szlachetnych postanowili zaradzić Niemcy. Zaradzili jednak w specyficzny sposób: sprowadzili do swoich jezior zupełnie inny gatunek raka z Ameryki, raka pręgowatego. Ten okazał się jednak właśnie nosicielem dżumy raczej. Pierwotniak żyje sobie na pancerzu raka pręgowatego, ale nie umie tego pancerza przekłuć. Za to jeśli przeskoczy na raka szlachetnego, z łatwością go zabija. Wszędzie więc, gdzie pojawia się rak pręgowaty, raki szlachetne giną co do jednego. – W 1890 roku Niemcy sprowadzili raki pręgowate na Pojezierze Myśliborskie. Od tego czasu te raki wędrują na południowy zachód, w górę Wisły, Odry i Warty oraz od jeziora do jeziora. Opanowały Góry Świętokrzyskie i Małopolskę. Jeszcze kilka lat temu wolne od nich było przynajmniej województwo podkarpackie, ale ostatnio dotarły także tam – ubolewa dr Strużyński. Raki pręgowate zręcznie rywalizują też ze szlachetnymi o dostęp do pożywienia. I w dodatku, kiedy tylko się u nas pojawiły, zaczęły mnożyć się jak króliki. Jakby tego było mało, pół wieku temu Szwedzi sprowadzili też do Europy następnego nosiciela dżumy: raka sygnałowego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak