Początek był jak z filmu Hitchcocka. Najpierw trzęsienie ziemi, a później rosnące napięcie. Przecieki kontrolowane, podgrzewanie atmosfery, niepewne (podobno kradzione) szkice, a na końcu…
Cała historia zaczęła się około 2000 roku. Znany i ceniony wynalazca Dean Kamen ogłosił, że pracuje nad czymś, co zrewolucjonizuje transport miejski. W ustach człowieka, który jest laureatem niezliczonych na-gród dla wynalazców brzmiało to jak news wszech czasów. Dean Kamen, będąc jeszcze w szkole średniej, skonstruował pompę infuzyjną, przeznaczoną do precyzyjnego dozowania leków. Jest właścicielem ponad setki patentów, takich jak automatyczna strzykawka (nieoceniona pomoc dla cukrzyków) czy przenośne urządzenie do dializy. Za to ostatnie został odznaczony jednym z najwyższych amerykańskich odznaczeń państwowych – medalem Hoovera. Za swą działalność otrzymał od prezydenta Billa Clintona odznaczenie National Medal of Technology.
Magia nazwisk
Magia nazwiska robiła swoje. Dodatkowo bardzo umiejętnie prowadzony był marketing. Ginger – bo tak miał nazywać się wynalazek – był pokazywany wybrańcom. I to nie byle jakim. Przed publiczną prezentacją widzieli go Bill Gates – szef Microsoftu, Steve Jobs – szef firmy Apple i Jeff Bezos – twórca księgarni-giganta Amazon.com. Byli zachwyceni. Niektórzy mówili, że wynalazek bardziej zrewolucjonizuje świat, niż zrobił to Internet. Że będzie trzeba przebudować miasta i zmienić prawodawstwo. Przedstawiciel inwestującego w projekt banku Credit Suisse, First Boston, stwierdził, że wynalazca w ciągu pierwszego roku zarobi więcej niż ktokolwiek w historii. Napięcie rosło, niektórzy oferowali miliony za wyłączność na opisanie historii powstania czegoś… czego jeszcze nikt nie widział. Oczywiście były przecieki. Zapewne ściśle kontrolowane. W pewnym momencie pojawiły się nawet niewyraźne rysunki konstrukcji, pochodzące – podobno – z dokumentów złożonych w urzędzie patentowym (numer wniosku US5971091). Na szkicach można było zauważyć coś w rodzaju deskorolki na trzech kółkach. Na forach internetowych sugerowano, że Ginger jest platformą poruszającą się dzięki „magnetycznej lewitacji”, urządzeniem do teleportacji czy takim, które umożliwi przesyłanie przed-miotów przez Internet. W końcu Ginger miał być perpetum mobile.
Ginger, a właściwie Segway – bo tak ostatecznie brzmi nazwa handlowa urządzenia – został pokazany światu w 2002 roku. Rozczarowanie. Owszem, Segway jest urządzeniem ciekawym, wygodnym, innowacyjnym, ale mówienie o rewolucji jest chyba grubą przesadą. Czym zatem jest? To nowoczesna hulajnoga elektryczna. Ma dwa koła, ale ustawione w poprzek, a nie wzdłuż, tak jak tradycyjna. Jak zatem utrzymuje się na niej równowagę? I tutaj właśnie jest ta innowacyjność. Segway jest wyposażony w pięć żyroskopów oraz komputer pokładowy. System operacyjny analizuje informacje z żyroskopów i czujników przechyleń, a w efekcie włącza lub wyłącza dwa silniki elektryczne. – Segway jest wyposażony w dwa litowo-jonowe akumulatory. Dzięki nim w ciągu zaledwie 2–3 sekund potrafi rozpędzić się do prędkości maksymalnej 20 km/h. Ma zasięg 40 km – mówi Adam Szepczyński z Działu Sprzedaży firmy Bremex, dealera pojazdów Segway w Polsce.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek