Kamery śledzące każdy ruch. Urządzenia podsłuchujące rozmowy. Komputery analizujące grymasy na twarzy. Czy to kolejna edycja Big Brothera? Nie. To podobno zwykłe życie w bezpiecznym kraju.
Niedawno Radio Zet podało elektryzującą wiadomość: podejrzany o ujawnianie informacji niejawnych były minister spraw wewnętrznych i administracji Janusz Kaczmarek był śledzony za pomocą supertajnego programu komputerowego. Jego działanie polega na rozpoznawaniu twarzy podejrzanych osób. Podobno Polska dostała oprogramowanie od swoich sojuszników po to, by walczyć z terroryzmem.
Cena bezpieczeństwa
Po atakach na World Trade Center wydano miliardy dolarów na zabezpieczenia antyterrorystyczne. Dalej się wydaje pod wpływem przepisów i norm, jakie wtedy wprowadzono. Najnowsze techniki, urządzenia i procedury dostosowano do ataków, które, niestety, udało się zrealizować. Jak przeciwdziałać czemuś, co jest jeszcze przyszłością? A zamachowcom nie brakuje chorej inwencji. – Większość pieniędzy, które wydajemy na zabezpieczenia antyterrorystyczne, jest wyrzucana w błoto – twierdzi Bruce Schneier, ekspert od spraw bezpieczeństwa. Dzieje się tak, bo terrorystom znacznie łatwiej jest się dostosować do zmieniających się warunków niż tym, którzy zajmują się bezpieczeństwem. – Wydajemy miliardy dolarów, żeby wymóc na terrorystach niewielkie zmiany w ich strategiach – mówi Schneier.
Co ma na myśli? Na pokład samolotów można było kiedyś wnosić metalowe przedmioty. Gdy okazało się to ryzykowne, lotniska za duże pieniądze wyposażano w bramki wykrywające metal. Ale to okazało się niewielką przeszkodą. Zamachowcom z 11 września 2001 roku udało się uprowadzić aż cztery samoloty za pomocą plastikowych narzędzi. Są tak samo ostre i tak samo twarde jak metalowe. Dla terrorysty opanowanie samolotu z metalowym czy plastikowym narzędziem w kieszeni nie robi większej różnicy. Dla służb odpowiedzialnych za zabezpieczenie lotnisk to wielka różnica. Różnica, która w praktyce musi oznaczać miliardowe inwestycje w nowe technologie wykrywania niebezpiecznych – tym razem plastikowych – przedmiotów.
Wybuchowa woda
Kiedyś władcy obsesyjnie bojący się o swoje życie kazali przed zjedzeniem spróbować kucharzowi tego, co przygotował. Podobno byli też tacy, którzy przez całe życie aplikowali sobie coraz większe dawki trucizny po to tylko, żeby ten jeden raz otruć swojego pana, nie zabijając siebie. Dzisiaj, w XXI wieku, historia zatacza jakieś obłędne koło. Po podaniu do publicznej wiadomości, że w 2005 roku terroryści chcieli w Wielkiej Brytanii użyć płynnych środków wybuchowych, okazało się, że urządzenia zainstalowane na lotniskach są bezużyteczne. Żeby wsiąść do samolotu, kazano pić wszystko, co się na jego pokład wnosi. Ale komisyjne kosztowanie niczego nie zmieni. Niedoszły terrorysta, schwytany przez brytyjskie służby, jako jednego ze składników bomby miał użyć zwykłego napoju energetyzującego. Takiego, jaki można kupić w kiosku i wypić, narażając się tylko na przyspieszone tętno. Poza tym nietrudno wyobrazić sobie, że w końcu jakiś specjalista w zabijaniu ludzi wymyśli taką substancję, która będzie niebezpieczna dopiero po rozpuszczeniu w neutralnym płynie. Na przykład w wodzie. Ta substancja może zostać sprasowana w postaci np. guzików do koszuli albo kartek w książce, albo... właściwie wszystkiego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek