Dom Nadziei w Lusace jest prowadzony od kilkunastu lat przez brata Jacka Rakowskiego, ze zgromadzenia Ojców Białych Misjonarzy Afryki. Daje schronienie i nowe perspektywy zambijskim dzieciom, które znalazły się na ulicy.
Home od hope (www.domnadziei.net) oferuje bezpieczny dom, troskliwą opiekę i interwencję terapeutyczną, a także szansę na ponowną integrację z rodziną i kontynuowanie edukacji.
- Kilka razy w tygodniu nasi pracownicy wychodzą na skrzyżowania i parkingi, na których gromadzą się i śpią dzieci. Znamy wiele dzieci z imienia, a wiele z nich zna nas i wita nas uściskiem lub przybiciem "piąstki".
Brat Jacek Rakowski z wychowankami Domu Nadziei kabeWiększość z nich trzyma w jednej ręce małą plastikową butelkę zawierającą mieszaninę benzyny ołowiowej i kleju przemysłowego. Co minutę lub dwie podnoszą butelki do ust, wdychając opary. To próba ucieczki przed rzeczywistością ulicy. Pragnienie zaspokojenia głodu, ogrzania, stłumienia strachu.
- Ten "haj" nadaje im szklisty, pusty wygląd. Wpływa na ich mowę i percepcję. Zabija komórki mózgowe i niszczy ich poczucie tego, co jest możliwe w życiu. Widzenie dzieci w takim stanie jest bolesne i cieszymy się, kiedy zgadzają się przyjść z nami do Domu Nadziei i zacząć wszystko od nowa - przyznaje br. Jacek.
Wielu otrzymuje pomoc, niektórzy jednak wracają na ulicę zwabieni pokusą szybkiej gotówki, pomimo licznych niebezpieczeństw.
- Naszym bólem serca w tym roku jest to, że czterech naszych chłopców nie mogło oprzeć się temu, i wróciło na ulice – razem, tego samego dnia. To byli chłopcy, których poznaliśmy i pomagaliśmy w ciągu ostatnich kilku lat. Za każdym razem jest to bolesne. Tym bardziej, że są to chłopcy, którzy od tak dawna są częścią naszej społeczności.
Większość chłopców pod opieką Domu Nadziei nie jest sierotami. Mają rodziców i/lub dalszą rodzinę.
- Dokładamy wszelkich starań, aby znaleźć i ponownie połączyć te rodziny, kiedy tylko możemy, ponieważ uważamy, że dorastanie w rodzinie jest lepsze niż dorastanie w nawet najlepiej zarządzanych instytucjach - przyznaje misjonarz.
Opowiada historię Mathewa. Wyszedł z domu na ulice Lusaki, gdy miał 12 lat. Jego rodzice często nadużywali alkoholu. Czasami znęcali się nad sobą nawzajem.
Miał dwie młodsze siostry, chore na anemię. Powodowało to dodatkowy stres emocjonalny i finansowy dla rodziny. Chaos odbił się na chłopaku. Mathew uciekł na ulicę.
Tam znalazł go brat Jacek. Chłopak trafił do Domu Nadziei. Poszedł do szkoły. - Był przerażony perspektywą ponownego spotkania się z rodzicami i okłamywał nas, skąd pochodził, jak prawie wszyscy. Z biegiem czasu, gdy zdobyliśmy jego zaufanie, stał się bardziej otwarty na możliwość pojednania z rodziną. W końcu powiedział nam prawdę o tym, gdzie mieszkał i pomógł nam znaleźć jego rodziców, mimo że nadal zmagał się z niepokojem i depresją z powodu perspektywy stawienia im czoła - opowiada misjonarz.
Harmonogram łączenia rodzin jest inny dla każdego dziecka.
- Z Mathewem podeszliśmy powoli, w tempie, które mógł tolerować. Pierwsze spotkanie z rodzicami trwało całe dziesięć minut, a Mathew nie powiedział ani słowa W trakcie wielu wizyt przez tygodnie, miesiące i lata, poznając rodziców, pomogliśmy im spojrzeć na ich dziecko nowymi oczami – nie jak na uciekiniera i złego dzieciaka, ale jako zranione dziecko, które przeszło traumę i potrzebowało ich ratunku.
Również Mathew spojrzał na jego rodziców nowymi oczyma. Odbudowa ich relacji zajęła czas. Ostatecznie było to dwadzieścia wizyt w ciągu 5 lat. Ostatecznie Mathew ogłosił, że jest gotowy do ponownego dołączenia do rodziny. Dziś Mathew w 12-tej klasie. Od trzech lat mieszka w domu.
- Jak u większości rodzin, daleko jest do ideału. Ale teraz mają praktykę wspólnego stawiania czoła swoim zmaganiom i nieporozumieniom - mówi brat Jacek
Mathew świetnie się rozwija i jest jednym z najlepszych uczniów. Pozostaje w kontakcie z Domem Nadziei.
Jest jednym z setek dzieci, które mogły zginąć w przestępczym świecie ulicy, ale dzięki Home of Hope pojednał się z rodziną i ma przed sobą przyszłość.
- Z tyłu naszej bramy Domu Nadziei namalowaliśmy cytat Theodore'a Roosevelta, który służy jako pomocne przypomnienie dla nas wszystkich. „Rób, co możesz, z tym, co masz, gdzie jesteś”.
- Home of Hope nie jest w stanie uratować każdego dziecka z ulicy. Ale każdy z nas nadal robi, co może, w tym miejscu, w którym umieścił nas Bóg. A dzieci, które Bóg stawia na naszej drodze, nadal są darem dla nas wszystkich - mówi misjonarz.
Dom Nadziei funkcjonuje dzięki pomocy ludzi dobrej woli.
- Wciąż mamy zbyt długą listę potrzeb, by je tutaj opisać - przyznaje brat Jacek
Pojazd, na którym polegają (zakupiony przez akcję Małego Gościa Niedzielnego w 2011 r.) aby szukać i odwiedzać rodziny naszych chłopców w każdym zakątku Zambii, zepsuł się, a koszty paliwa mniej więcej podwoiły się od zeszłego roku.22 dzieci, które obecnie uczęszczają do szkoły z internatem, potrzebują czesnego. Brakuje koców i ciepłych ubrań, a nadchodzi chłodna pora roku.
Dom Nadzie można wesprzeć. Strona ośrodka prowadzonego przez brata Jacka Rakowskiego: https://www.domnadziei.net/start.html