Miał niemal nałogową skłonność do produkowania zabawnych zdarzeń
Do tej pory opisywaliśmy różne absurdalne sytuacje. Tym razem przedstawiamy prawdziwą postać. Ks. Jan Kuboth (1856–1920) był człowiekiem o niemal nałogowej skłonności do produkowania zabawnych zdarzeń. Czasem drogo go to kosztowało. Kiedy był kapelanem pruskiej dywizji w Królewcu, poproszono go o wzniesienie toastu ku czci panującego. Kuboth wstał z kielichem w dłoni. – Nie potrzebujemy cesarza – powiedział. Wśród oficerów zapadła brzemienna grozą cisza. – Bo jednego już mamy – dodał po chwili.
Lubił straszyć młodych wikarych. Kiedyś, niby to przypadkiem, spotkał w tramwaju obładowanego walizkami neoprezbitera. – A dokąd to się ksiądz wybiera? – zagadnął. – Na moją pierwszą parafię do... – tu podał nazwisko proboszcza. – Ooo – jęknął Kuboth. – To ksiądz będzie miał bardzo ciężko. Ten proboszcz jest głuchy jak pień. Całe duszpasterstwo będzie ksiądz miał na głowie, on najwyżej odprawi, i to wszystko.
A ksiądz taki młody, niedoświadczony... – kiwał głową ze współczuciem. – Ale życzę szczęścia. – powiedział, wysiadając na przystanku. Kiedy młody kapłan dotarł do drzwi probostwa, otwarł mu proboszcz. – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! – ryknął od progu wikary. – Na wieki wieków! – jeszcze głośniej odpowiedział gospodarz. Po krótkim wykrzyczanym dialogu neoprezbiter mruknął do siebie: – Nie sądziłem, że on będzie aż tak głuchy.
Na to proboszcz: – Ja słyszę dobrze, ale powiedziano mi, że dostanę głuchego jak pień wikarego. Kawalarska natura nie opuściła księdza Jana nawet na łożu śmierci. Kiedy wyspowiadał się i przyjął ostatnie namaszczenie, zatrzymał w progu wychodzącego już księdza: – Ja nie wyznałem jeszcze jednej rzeczy. Nie wypełniłem w życiu ważnego nakazu Bożego. – Jakiego? – zapytał kapłan. – Bądźcie płodni i rozmnażajcie się – odpowiedział słabym głosem Kuboth.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Laufer