Śmierć Zbigniewa Religi wywołała wielkie poruszenie. I słusznie. Profesor był wybitnym lekarzem, ale też cieszącym się sporym szacunkiem politykiem. Był też - jak sam kilkakrotnie mówił w wywiadach - ateistą.
Na pytanie dziennikarki, gdzie pan będzie, kiedy pana tu nie będzie, odpowiedział: „Wiem, gdzie będę. W ziemi”. A zaraz potem dodał, że z wiekiem coraz bardziej staje się ateistą. Niepodobna odpowiedzieć na pytanie, co doprowadziło profesora do takiej deklaracji. Pochodził przecież z katolickiej rodziny, i – jak sam mówił – w dzieciństwie wierzył w Boga. Zresztą, nie nasza to rzecz. Zostawmy ten problem Panu Bogu, jak poradzi sobie z profesorem. Nam niech pozostanie modlitwa.
Według starej chrześcijańskiej tradycji, każda śmierć powinna być jakąś lekcją. Jaka nauka może wynikać ze śmierci prof. Religi? Obawiam się, by nie skończyło się tylko na apelu skierowanym do palaczy o porzucenie zgubnego nałogu. Religa palił od 14. roku życia i doskonale zdawał sobie sprawę, że to głównie papierosy doprowadziły go do grobu. Zmarł na raka płuc. Troska o zdrowie jest sprawą pożyteczną i godną pochwały.
Ale na tym nie może się skończyć. Kościół musi mieć odwagę wołać do ludzi, by ratowali nie tylko swoje płuca, ale przede wszystkim dusze. By ratowali swoją wiarę. A wydaje mi się, że obecnie Kościół nie ma tej odwagi w wystarczającym stopniu. Z ust księdza rzadko można usłyszeć wezwanie: „ratuj swoją duszę”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny