Rok 1936 – igrzyska olimpijskie odbywają się w faszystowskim Berlinie. Adolf Hitler otwiera wielkie święto pokoju i przyjaźni. Trzy lata później rozpoczyna drugą wojnę światową.
Rok 1980 – zaszczyt zainaugurowania olimpiady w komunistycznej Moskwie przypada Leonidowi Breżniewowi. Jakby kpiąc z idei olimpijskiej, Związek Radziecki toczy wówczas wojnę, interweniując w Afganistanie. Rok 2008 – za kilka dni rozpoczną się igrzyska w Pekinie, gdzie rządzi komunistyczny reżim. Historia się powtarza.
Znowu olimpiadę powierzono krajowi, w którym nie są przestrzegane podstawowe prawa człowieka. Czy każde pokolenie musi przeżyć hańbę niezasłużonego wyróżniania dyktatorskich reżimów? Czy robienie handlowych interesów z chińskim gigantem rzeczywiście zmusiło do powierzenia igrzysk Pekinowi? Czy to oznacza, że idea olimpijska już nie istnieje?
Myślę, że nie jest tak źle. Po olimpiadzie w Berlinie do historii przeszły wyczyny czarnoskórego lekkoatlety Jesse Owensa, zdobywcy czterech złotych medali. Hitler chyłkiem uciekał z trybuny honorowej, żeby nie podać mu ręki.
Z olimpiady w Moskwie zapamiętamy wspaniały konkurs skoków o tyczce, wygrany przez Władysława Kozakiewicza. I na olimpiadzie w Pekinie też górą będą sportowcy, a nie chińscy politycy. Kibicujmy więc spokojnie. Szanse Polaków na medale rozważa Jarosław Dudała (s. 16–19).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Leszek Śliwa, zastępca sekretarza redakcji