Od samego początku Świątynia Opatrzności Bożej nie miała szczęścia, jakby Opatrzność Boża nad nią nie czuwała. Kamień węgielny wmurowano na terenie dzisiejszego Ogrodu Botanicznego w Warszawie 3 maja 1792 r., a więc 216 lat temu. Wtedy na kamieniu się skończyło.
Na tyle było stać naszych przodków. W okresie międzywojennym było niewiele lepiej. Zdołano zaledwie rozpisać konkurs na projekt świątyni i na krótko przed wojną przygotować plac pod budowę. W PRL-u o budowaniu Świątyni Opatrzności Bożej nikt nawet nie myślał. W wolnej Polsce do dzieła zabrał się prymas Józef Glemp. Budowa z oporami, ale jednak posuwała się do przodu. Teraz ruszy z kopyta.
Z ponaddwustuletnim poślizgiem świątynia wreszcie powstanie. Jestem o tym głęboko przekonany. Optymizm opieram na połączeniu idei budowy świątyni z Dniem Dziękczynienia. Inicjator Dnia Dziękczynienia, abp Kazimierz Nycz, przekonuje (rozmowa na str. 20–21), że dziękowanie ma bardzo dużo wspólnego z Opatrznością Bożą.
Mówi: „Jestem Panu Bogu wdzięczny za wszystko, co dzięki darom Jego Opatrzności mam”. Co prawda z dziękowaniem u nas kiepsko, ale ponieważ jako naród garniemy się do nauki, więc może przyswoimy sobie również wdzięczność. Póki co, jesteśmy mistrzami w narzekaniu. Gdyby na olimpiadzie w Pekinie były rozgrywane zawody w narzekaniu, Polacy mieliby ogromną szansę zająć trzy pierwsze miejsca.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny