Można śmiało powiedzieć: kolejny sukces. Benedykt XVI odniósł w USA sukces. Podbił Amerykę, podobnie jak kilkakrotnie w przeszłości zrobił to Jan Paweł II.
Każdy oczywiście na swój własny sposób. Sukces Benedykta XVI wcale mnie nie dziwi. Dlaczego? Ludzie, gdziekolwiek by to nie było, tak naprawdę chcą słuchać o Bogu. O tym, co dobre i co złe. O tym, co życiu ludzkiemu nadaje ostateczny sens. Proroków rozpaczy Amerykanie mają zapewne na co dzień pod dostatkiem. Dlatego wizyta proroka nadziei musiała im się spodobać.
Jeżeli jeszcze tym prorokiem jest ktoś tak delikatny, łagodny, pokorny, a jednocześnie bardzo przenikliwy jak Benedykt XVI nie można oczekiwać innego efektu. Taka wizyta musi się skończyć sukcesem. Pokora Papieża najbardziej widoczna była w jego odniesieniu się do grzechów pedofilii. Nie krył cierpienia i wstydu. Taka postawa dodaje prorokowi wiarygodności.
Benedykt XVI zasługuje na miano Pasterza nr 1. Po szczegóły odsyłam do korespondencji naszego specjalnego wysłannika do USA, ks. Tomasza Jaklewicza, na str. 20 i następnych. Jakie będą owoce papieskiej wizyty w USA? Zrazu na pewno niedostrzegalne. Potrzeba cierpliwości. Amerykanin John Roth w rozmowie z „Gościem” (str. 28–29) mówi, że modli się za Polskę od 1945 r. Przez ten czas w naszym kraju dużo się zmieniło. Może również dzięki jego modlitwie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny