Od jakiegoś czasu w towarzyskich rozmowach przewrotnie pytałem, czy w dzisiejszych czasach można jeszcze nawracać ludzi na wiarę w Chrystusa. Czy głoszenie Jezusa, z zamiarem przyprowadzenia do Kościoła katolickiego pogan, buddystów czy muzułmanów, nie jest zamachem na ich wolność?
Żyjemy przecież w dobie powszechnej tolerancji dla wszystkich poglądów i postaw. Na dodatek prawie wszystkie poglądy są uznawane za jednakowo wartościowe. – Jedni na przykład wierzą w Pana Jezusa i chodzą do kościoła, inni dla poznania swojej przyszłości chodzą do wróżki. Taki ich wybór. Kto ma rację, trudno rozsądzić. Każdy ma prawo do swojej prawdy – mówi dzisiejszy świat.
Ten zamęt wkradł się również do Kościoła, czego skutkiem było wyraźne osłabienie zapału misyjnego. „Skoro wszyscy mogą się zbawić nawet poza widzialnym Kościołem, to po co niepokoić tych, którzy nie znają Chrystusa” – mówił niedawno „Gościowi” (nr 42/2007) abp Henryk Hoser, sekretarz watykańskiej Kongregacji Ewangelizacji Narodów. Po co misjonarze mają się męczyć gdzieś w środku Afryki, skoro na przykład obrzędy voodoo są tyle samo warte, co wiara w Jezusa Chrystusa?
Na szczęście Kościół dostrzegł ten problem. W grudniu Kongregacja Nauki Wiary wydała „Notę doktrynalną na temat niektórych aspektów ewangelizacji”, z której jasno wynika,że głoszenie Jezusa jest obowiązkiem chrześcijan. Należy szanować muzułmanina, czy zwolennika voodoo, ale jednocześnie robić wszystko, by został uczniem Jezusa. Więcej o „Nocie” pisze ks. T. Jaklewicz na str. 24–26.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny