Być może lekarze zarabiają za mało. Być może rządzący nie robią wszystkiego, by rozwiązać ten problem. To wszystko być może.
Ale na pewno nie jest to powód, by lekarze odchodzili od łóżek chorych, jak stało się to m.in. w warszawskim szpitalu przy ulicy Barskiej. Lekarz to nie jest zawód jak każdy inny. Zastrajkować może kierowca autobusu, ale nie lekarz. Ten pierwszy może powiedzieć, że dalej nie pojedzie, ale tego samego nie może zrobić lekarz. I to nie tylko dlatego, że w pierwszym przypadku co najwyżej ktoś spóźni się do pracy, a w drugim może nawet umrzeć. Jest jeszcze coś innego.
Chory, przychodząc do szpitala, nie oczekuje od lekarza w pierwszej kolejności jakiejś nadzwyczajnej wiedzy medycznej, choć ta jest bardzo istotna. Potrzebuje raczej zwyczajnej rozmowy, uwagi lekarza skupionej na nim. To z takiej postawy medyka rodzi się zaufanie do niego i poczucie bezpieczeństwa chorego. A co zrobili lekarze ze szpitala przy ulicy Barskiej? Całą uwagę skupili na sobie, nie na chorych. Ewakuowanym pacjentom dali wyraźny sygnał: nas interesuje nasza krzywda, nie wasza. Przypomina mi się rysunek Zbigniewa Jujki. Lekarz z wyrzutem w głosie mówi do pacjenta: – Cały system się wali, a pan mi tu z jakimś indywidualnym przypadkiem przychodzi.
Piszę to z tym większym naciskiem, że sam jestem w trakcie leczenia. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, by lekarz miał mi powiedzieć: – Szukaj ksiądz sobie szczęścia gdzie indziej, ja strajkuję.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny