W PRL-u w kolejkach stać trzeba było nawet za chlebem. Zaopatrzeniem obywateli w pieczywo zajmowało się wówczas państwo. Tysiące urzędników w pocie czoła planowało, przeliczało i kontraktowało potrzebne tony pieczywa. Z żałosnym skutkiem.
W 1989 roku, wraz z ustawami ministra Wilczka, przyszła wolność gospodarcza. Urzędnicy przestali troszczyć się o chleb dla obywateli. Początkowo pojawił się strach. Czy takie rozwiązanie nie skończy się katastrofą? Czy obywatele poradzą sobie bez pomocy państwa? Poradzili sobie. Dzisiaj nie wiadomo, do której piekarni wejść, bo co jedna, to lepszy chleb. Piekarze sami – bez pomocy urzędników – zadbali o to, by klientom ich chleb smakował najlepiej.
Czy podobnie może być ze służbą zdrowia? Może gdyby przychodnie i szpitale znalazły się w prywatnych rękach, pacjenci byliby o wiele lepiej obsłużeni?
Na razie urzędnicy państwowi i samorządowi w pocie czoła (z chlebem też tak kiedyś robili) planują, przeliczają i kontraktują potrzeby zdrowotne obywateli. I nikt z ich pracy nie jest zadowolony. Zaprotestuje ktoś, że pieczenie chleba to jednak nie to samo co leczenie ludzi. Zapewne tak, ale czy mechanizmy rządzące pieczeniem chleba i leczeniem ludzi nie są podobne?
Kilka lat temu samorządowcy z Chorzowa sprywatyzowali w mieście prawie wszystkie placówki służby zdrowia. I stał się cud. Przychodnie i szpitale zaczęły działać o wiele lepiej. Więcej o chorzowskim cudzie pisze Leszek Śliwa na str. 16.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny