Zakończyła się piąta zagraniczna podróż apostolska Benedykta XVI. Była to najtrudniejsza i najważniejsza z dotychczasowych pielgrzymek Benedykta XVI (komentarz i relacja wysłannika „Gościa” do Stambułu na stronach 9 oraz 20–23).
Żyjemy w kraju, w którym każdy bez przeszkód może wyznawać swoją wiarę. Wierni różnych religii i wyznań mogą budować świątynie, organizować nabożeństwa, uczestniczyć w życiu publicznym. Bycie katolikiem nie utrudnia już kariery zawodowej.
Być może wielu z nas trudno sobie wyobrazić, że w Turcji, starającej się o przystąpienie do Unii Europejskiej, gdzie wolność – także wyznawania dowolnej religii – jest jedną z podstawowych wartości, ksiądz nie może pokazać się na ulicy w sutannie. A chrześcijanin jest obywatelem drugiej kategorii. „Czujemy się niczyimi dziećmi. Nasze wspólnoty są zmęczone. Potrzeba nam nadziei” – mówił przed przyjazdem Papieża katolicki metropolita Izmiru abp Ruggero Franceschini.
By spotkać się z chrześcijanami różnych wyznań – katolikami, prawosławnymi, wiernymi Kościołów ormiańskiego i syryjskiego – Benedykt XVI pojechał do Turcji. Dialog z islamem jest dla Papieża ważny, ale nie on – wbrew najczęściej powtarzanym w mediach komentarzom – był głównym celem tej pielgrzymki.
I nie słowa wypowiedziane do muzułmanów były najważniejszymi, jakie padły na tureckiej ziemi. Ważniejsze były spotkania, wspólna modlitwa i katolicko--prawosławna deklaracja podpisana w siedzibie Patriarchatu Ekumenicznego. I dłonie papieża i patriarchy splecione na znak jedności.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wiesława Dąbrowska-Macura, sekretarz redakcji