Wydarzenia na Jasnej Górze w 1956 roku znam tylko ze wspomnień uczestników i opisów historyków Kościoła. Nie było mnie wtedy na świecie. Próbuję sobie wyobrazić, jak kilkusettysięczny tłum przed jasnogórskim szczytem jednym głosem woła: „Królowo Polski, przyrzekamy!”.
To potężne wołanie wyrywało się z głębi ludzkich gardeł i serc. Myślę, że ludzie, którzy 50 lat temu ze wzrokiem utkwionym w obraz Czarnej Madonny składali Jasnogórskie Śluby Narodu, byli świadomi przyrzeczenia, które składali i bardzo poważnie je traktowali. Gdyby tak nie było, nie byłoby też Grudnia 1970 r. ani radomskiego Czerwca 1976 r., ani Sierpnia 1980 r. i wolnej od 17 lat Polski.
Nie pamiętam Jasnogórskich Ślubów Narodu sprzed 50 lat, ale pamiętam inne śluby – nie tak uroczyste, ale równie szczere. To było w połowie lat 80., kiedy jako licealistka i studentka kilkakrotnie pieszo pielgrzymowałam na Jasną Górę w warszawskiej siedemnastce. Idąc w stronę sanktuarium Alejami NMP, za każdym razem najgłośniej jak się dało śpiewaliśmy refren jednej z pielgrzymkowych piosenek: „Ojczyzny, wiary i Kościoła za wszelką cenę strzec będziemy. Królowo Polski – przyrzekamy! Królowo Polski – ślubujemy!”.
Takich słów nie rzuca się na wiatr. Przyrzeczeń składanych przed Bogiem dotrzymuje się. To było oczywiste 50 lat temu i 20 lat temu. Czy jest oczywiste także dziś? (str. 14–15).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wiesława Dąbrowska-Macura, sekretarz redakcji