Nasz kochany Ojciec Święty śmiertelnie zachorował i umarł. Do domu Boga poszedł w sobotni wieczór, 2 kwietnia, w wigilię święta Bożego Miłosierdzia. I stał się cud. Cud, który wszyscy oglądają. Więcej, cud, w którym wszyscy uczestniczą.
Od ponad tygodnia cała Polska, a w jakimś stopniu także Europa i świat mówią o umieraniu, o śmierci, o życiu wiecznym, o miłosiernym Bogu, który z otwartymi ramionami czeka na człowieka. Stacje telewizyjne i radiowe właściwie bez przerwy, w jakiejś szlachetnej rywalizacji, prześcigają się w głoszeniu katechezy o ostatecznych rzeczach człowieka. Czy wcześniej ktoś widział coś podobnego?
Dziennikarze i ich goście wzywają do modlitwy. Podpowiadają, że to najlepszy sposób łączności z Ojcem Świętym, czy to wtedy, gdy jeszcze żył, czy wtedy, gdy już umarł. A ludzie nie pozwalają się prosić. Ze łzami w oczach i spokojem na twarzy modlą się, jak może nigdy dotąd. Nawet ci, którzy nie potrafią się modlić, albo tylko tak im się do tej pory wydawało.
Za modlitwą idzie przebaczenie. Słynne już pojednanie krakowskich kibiców jest tego najlepszym przykładem. Jak to nazwać, jeśli nie cudem?
A wszystko za sprawą świętego człowieka Jana Pawła II. Bogu niech będą dzięki za jego życie i śmierć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk