Jednym z bohaterów czczonych w Związku Sowieckim był niejaki Pawka Morozow, kilkunastoletni syn rolnika. Doniósł on na swoich rodziców, że nie oddali państwu całego zboża, lecz część zostawili dla siebie.
Postać nieszczęsnego Pawki przychodzi na myśl wielu osobom słyszącym o nowych pomysłach resortu min. Środy. Wszak przyznanie prawa dzieciom do zaskarżania rodziców za wymierzenie klapsa musi kojarzyć się z absurdem.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie krytykuje karania ludzi maltretujących swoje dzieci. Ale, jak zauważa Piotr Legutko, autor artykułu „Państwo kontra rodzina” (s. 14–16), na zwyrodnialców są już odpowiednie paragrafy. Wystarczy je stosować. Czemu ma więc służyć przepis o zakazie bicia dzieci? Rządowi prawnicy tłumaczą, że nie chodzi o wsadzanie do więzień rodziców dających klapsy, a tylko o pouczenie ich.
Wychowałem dwoje dzieci. Ze skruchą przyznaję, że gdy były małe, zdarzało mi się skarcić je lekkim klapsem. Nie wyobrażam sobie jednak, gdyby ktoś z tego powodu wzywał mnie na posterunek policji lub do sądu i pouczał, że przekroczyłem swe uprawnienia. Czułbym się wtedy jak w państwie totalitarnym. Bo właśnie państwo totalitarne zawsze wszystko wie lepiej niż jego obywatele.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Leszek Śliwa, sekretarz redakcji