Biskup Joseph Strickland: „Dziękuję arcybiskupowi Cordileone za pokochanie Nancy Pelosi w Prawdzie Jezusa Chrystusa”.
Metalowa miska pełna krwi. A w niej: dziecięca rączka z widocznymi paznokciami, osobno plecy, obok dwie nóżki. Nieco dalej – odcięta główka z wyraźnie widoczną twarzą: oczami, nosem, ustami. I kawałki rozerwanego ciała. Obok leżą nożyczki, narzędzia chirurgiczne. Na dole podpis: „Ciało dziecka tuż po zakończonej aborcji”. Takie zdjęcie znalazłam w sieci. Ilustrowało artykuł zamieszczony przez Fundację Życie i Rodzina. Jego autor przestrzegał, że jeden z polskich szpitali ma wkrótce umożliwić kobietom z Ukrainy nielegalną aborcję. Napisałam post na ten temat i wraz ze zdjęciem oraz linkiem do tekstu zamieściłam na Facebooku. I… zostałam zablokowana. W miejscu zdjęcia pojawiła się wiadomość: „Kontrowersyjne treści. To zdjęcie może urażać wrażliwość niektórych osób”. Cóż powiedzieć? Nihil novi. Social media nie pozwalają zamieszczać takich fotografii i takich treści. Za to chętnie propagują wszystko, co proaborcyjne. Wtedy nikogo to nie razi. I nie przeszkadza, że to w istocie namawianie do morderstwa. Myślę więc, że tym bardziej trzeba o tym mówić. Pokazywać, jak wygląda dziecko pocięte na kawałki. Nigdy nie wiadomo, czy nie odwiedzie to kogoś od „zabiegu”. Albo nie sprawi, że ktoś przestanie propagować zabijanie dzieci nienarodzonych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Milena KINDZIUK