Jeśli parafie byłyby wspólnotami zdrowych wspólnot, ludzie nie pakowaliby się do busów, by tłuc się godzinami do jakiejś Czatachowy.
20.05.2022 11:13 GOSC.PL
Przez naszą wspólnotę przewinęło się ponad dwie setki ludzi, ale nikt nigdy nie jeździł do pobliskiej Czatachowy. Nikt nie urządzał tournée za cudami, nie był, jak nazwałem to przed laty „rekolekcjonerem”.
„Prowadzą, statystyki, gdzie Duch Święty działa «najmocniej». Kolekcjonują rekolekcje. Biedni. Jeżdżą z wywalonym jęzorem z miejsca na miejsce, zaliczają po kolei kolejne sprawności – pisałem wówczas - Łowcy charyzmatów, których nie doświadczają, bo nie chcą służyć i nie potrafią ich bezinteresownie przyjąć. Nie wiedzą, że na pytanie «Boże, a ile to kosztuje?», Niebo pozostaje głuche, a wszystko, co pochodzi z Królestwa możemy jedynie otrzymać”.
Jeśli nasze parafie byłyby, jak chciał Sobór Watykański II wspólnotami zdrowych wspólnot, ludzie nie pakowaliby się do busów, by tłuc się godzinami do Czatachowy. Tak myślę.
„Co jakiś czas na fejsbukowych forach dotyczących wspólnoty z Czatachowy natrafiam na komentarze, że takie są owoce ruchu charyzmatycznego. Nic bardziej mylnego – pisze ks. Łukasz Waśko – Problemem nie jest charyzmatyzm. Prawdziwy dramat to dekady ograniczenia formacji w Kościele niemal wyłącznie do duszpasterstwa sakramentalnego. Głównie dlatego ludzie mają problem ze spotkaniem Boga w swoim środowisku i jak twierdzą «muszą» szukać Go nie wiadomo gdzie, nieraz na drugim końcu Polski. I kiedy tam doświadczą choćby cienia żywej wiary, to zaczynają absolutyzować swoje doświadczenie. Dlatego ruch charyzmatyczny i wszystkie inne środowiska, grupy i wspólnoty prowokujące człowieka do tego, by wszedł głębiej w relację z Bogiem i zadbał o swoją formację, to cały czas aktualna nadzieja dla Kościoła. Zresztą w ostatnim czasie to właśnie formacje posoborowe najlepiej zdają test posłuszeństwa”.
Jeżeli podczas naszych ubiegłorocznych wakacyjnych rekolekcji w Kiczycach dwoje rekolekcjonistów przygotowało (niezależnie od siebie!) konferencje o metodach rozeznania według Ignacego z Loyoli, to znaczy, że Pan Bóg chciał coś nam powiedzieć „głośno i wyraźnie”. Formowanie ludzkich sumień powoduje, że osoby doświadczając wolności wyboru przestają histerycznie „wisieć” na znanych duszpasterzach i internetowych kaznodziejach (niektórych, trzeba przyznać, zdążyli już zadusić) i nie domagają się, by ci podjęli za nich decyzje. Sami zdolni są do takiego wyboru. Jasne, to wymaga czasu, ale, zapewniam, warto!
Ludzie nie jeździliby na drugi koniec Polski, gdyby znaleźli to, czego szukali w parafii. A przecież nie wzięli się znikąd. To nie są ateiści, ale gorliwi (często nadgorliwi) parafianie. Czytam od czasu do czasu ich warczące komentarze i z jednej strony przeraża mnie religijny analfabetyzm i brak formacji, a z drugiej pytam: czy to naprawdę jedynie ich wina?
„Ja tam nie lubię wspólnot – w przypływie szczerości wyrwało się znajomemu proboszczowi – Nieustannie coś ode mnie chcą. Ciągle jakieś klucze od salek...” „Stary niedźwiedź mocno śpi” – można zaśpiewać o wielu parafiach nad Wisłą, które często przypominają sypialnie. Na szczęście nie jest to duszpasterska norma. Znam takie, w których ruchy i wspólnoty nieustannie okupują salki, sprawiając, że miejsca te zaczynają tętnić życiem. Co więcej, to parafie, w których ludzie uczą się odpowiedzialności (również materialnej) za miejsce w którym się spotykają.
„Parafia to Kościół jako fakt” - mawiał Karl Rahner. To ona powinna stać się miejscem doświadczenia wiary. Gdy wspólnoty stanowią z duszpasterzami dobrze zgrany tandem, zmieniają strukturę, postrzeganą często jak urząd oferujący „usługi dla ludności” (chrzty, komunie, pogrzeby: godziny otwarcia…) w żywy organizm. Są siłą napędową parafii.
„Dopóki w naszych parafiach były silne grupy oazowe czy inne ruchy formacyjne, dopóty można było być spokojnym o kształt wiary poszczególnych rodzin i całej parafii” – nie ma wątpliwości siedlecki biskup Grzegorz Suchodolski – Gdy jednak tych ruchów zabrakło (może również dlatego, że wielu księżom nie chciało się już tak angażować) nastąpiło poważne pęknięcie”.
Marcin Jakimowicz