Istnieją dwa przesądy na temat relacji między demokracją liberalną a katolicyzmem. Pierwszy głosi, że demokracja liberalna jako ustrój z konieczności pociąga demoliberalizm jako ideologię. Według drugiego wszelkie próby budowania życia społecznego w oparciu o etykę katolicką naruszają zasady liberalnej demokracji.
17.05.2022 16:32 GOSC.PL
Odróżnijmy demokrację liberalną jako ustrój od demokracji liberalnej jako ideologii. Demokracja liberalna w pierwszym znaczeniu jest tylko procedurą wyłaniania i sprawowania władzy: wyłaniania – na drodze (tak lub inaczej zorganizowanych) wyborów; sprawowania – z zachowaniem praw obywatelskich wszystkich, a w szczególności tych, którzy wybory przegrali. Demokracja liberalna w drugim znaczeniu (nieraz skrótowo nazywana demoliberalizmem) to zestaw różnych idei na temat tego, jak powinno wyglądać życie społeczne. Otóż według demoliberalizmu w życiu społecznym nie wolno nikomu narzucać żadnej etyki (poza etyką demoliberalną), należy pieczołowicie chronić mniejszości (poza mniejszościami, które nie doczekały się uznania elit), należy wyżej cenić jednostkę nad wspólnotą (poza wspólnotą międzynarodową), należy unikać wielkich narracji (poza narracją kosmopolityczną), a rozstrzyganie sporów należy oddać biurokratom i prawnikom (poza prawnikami wyłonionymi niezgodnie z literą procedur europejskich).
Demokracja, zwłaszcza ta realna, ma swe wady i zalety. Faktem jest jednak, że stała się powszechnie uznawaną formą organizacji państwa. Faktem jest też, że demoliberalizm (w tej lub innej postaci) stał się dominującą ideologią większości państw demokratycznych. Nie ma jednak – obalam przesąd pierwszy – logicznego związku między ustrojem demokracji liberalnej a demoliberalizmem. Można demokratycznie wybierać władzę i respektować prawa obywatelskie, organizując życie społeczne według innej etyki niż demoliberalna. Można szanować mniejszości, ale ich nie promować. Można szukać złotego środka między prawami jednostek a głęboko zakorzenioną w nas potrzebą wspólnoty. Można zawiązywać tę wspólnotę wokół wielkich idei patriotycznych lub religijnych, a zarazem nie czynić z nich broni przeciwko innym wspólnotom i zwykłym ludziom. Można szukać własnego modelu życia społecznego, który jest skuteczny, choć nie kopiuje modeli państw o odmiennej przeszłości lub o innych problemach.
Zamiast abstrakcyjnie obalać przesąd drugi, podam przykład. Katolik, który domaga się prawnej ochrony życia ludzi nienarodzonych, nie narusza zasad demokracji. Skoro – zgodnie ze swoją wiedzą – uznaje on ludzkie organizmy w fazie prenatalnej za osoby, ma obowiązek je bronić. Można dyskutować z nim na płaszczyźnie antropologii i bioetyki, nieuczciwe jest jednak przypisywanie mu postawy antydemokratycznej lub antyliberalnej. On po prostu chce przekonać większość do ochrony tych osób, które nie mogą chronić się same. Jeżeli nawet zakaz aborcji (w takich lub innych sytuacjach) narusza prawa rodziców, to prawo do aborcji narusza prawa nienarodzonych dzieci. Życia społecznego nie da się więc zorganizować w oparciu o żadną etykę lub w oparciu o etykę typu „niech każdy robi to, co uważa za słuszne”. Dlatego w ramach procedury demokracji liberalnej musimy prowadzić spory etyczne. A kto w ramach tych sporów stara się o wcielenie w życie etyki broniącej najsłabszych, nie czyni nic złego. Jest wielkim paradoksem współczesnej demokracji, że obrońcy życia nienarodzonych, czyli obrońcy praw najmniejszych ludzi, zostają oskarżani o gwałt na prawach człowieka. Być może paradoks ten świadczy o tym, że w demoliberalnym haśle obrony mniejszości chodzi tylko o mniejszości, które mają wpływ lub które pasują do demoliberalnej antropologii.
W podobny sposób, choć z odpowiednimi zmianami, można argumentować w innych sporach etyczno-społecznych. Powiedzmy w skrócie. Eutanazja – etyka katolicka promuje walkę z cierpieniem, a nie walkę z życiem, którego można się pozbyć pod pretekstem cierpienia. Małżeństwa jednopłciowe – tradycyjne małżeństwa bronią swej nazwy, której używały od wieków i do której mają takie samo prawo jak firmy do swych marek lub znaków handlowych. Parady równości – zwykli ludzie mają prawo do tego, by ich dzieci, kupując w centrum miasta rurki z kremem, nie musiały oglądać narządów płciowych. Narkotyki – zdrowy rozsądek uczy, że uzależnienia są zaraźliwe, a im więcej możliwości uzależnień, tym więcej samych uzależnień i tym więcej chorób społecznych.
Na wszystkie powyższe – i podobne – tematy toczą się nieustanne spory. Katolicy powinni korzystać ze swych praw i w tych sporach czynnie uczestniczyć, demokratycznie walcząc (w koalicji ze wszystkimi ludźmi o podobnych poglądach) na rzecz etyki, którą rozpoznają jako prawdziwą. Jeśli bowiem nie będzie realizowana ta etyka, zostanie wcielona inna etyka. Życie społeczne nie znosi przecież etycznej próżni i nigdy nie jest etycznie neutralne. Warto pamiętać przy tym, by w sporach wykazywać się roztropnością, odróżniając sprawy ważne od mniej ważnych oraz uwzględniając aktualną świadomość moralną tych, których chcemy przekonać. Należy też, kształtując prawa i zwyczaje społeczne, przywiązywać większą wagę do argumentacji i budowania autentycznego etosu niż do odgórnego sterowania, gdy nadarzy się ku niemu okazja. Koniunktura dla określonych osób, partii i poglądów przychodzi i odchodzi. Ważne jednak, by dzięki formalnym i nieformalnym zabezpieczeniom społecznym, wraz ze zmianą koniunktury nie przyszła rewolucja antymoralna. Byśmy kiedyś nie obudzili się w kraju, w którym karane jest zerwanie liścia, a nie zabicie ułomnego człowieka; w którym wolno nosić satanistyczne lub obsceniczne wisiorki, ale nie wolno nosić religijnego medalika; i w którym w szkole zamiast wiedzy o społeczeństwie dzieci muszą się uczyć wiedzy o (nietypowym) seksie.
Jacek Wojtysiak