O ucieczce kostusze spod kosy i pisaniu w czasach zarazy opowiada Muniek Staszczyk.
Szymon Babuchowski: Sześć lat czekaliśmy na nową płytę T.Love. W życiu zespołu to sporo. A w życiu Muńka Staszczyka?
Muniek Staszczyk: Zarówno w moim życiu prywatnym, jak i w dziejach całego świata wydarzyło się przez ten czas bardzo dużo. W 2017 r. zawiesiłem zespół, potem miałem kłopoty zdrowotne. Z Bożą i lekarską pomocą uciekłem kostusze spod kosy, bo miałem wylew krwotoczny, ale wszystko skończyło się szczęśliwie. Jeszcze przed chorobą nagrywałem płytę solową „Syn miasta”, którą kończyłem już właściwie w szpitalu, podobnie jak biografię „King!”, duży wywiad Rafała Księżyka ze mną. Można więc powiedzieć, że było pracowicie. W tym czasie dochodziłem do siebie fizycznie, dziękując Bogu i ludziom. Była radocha jak u uzdrowionego paralityka w Biblii. Zmartwychwstałem – a potem walnęła pandemia, która wszystkich nas wbiła w ziemię.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.