Garnęły się do niego tak ogromne tłumy, że żaden kościół nie mógł ich pomieścić, a franciszkanin musiał głosić kazania na placach.
Gdy w roku zamykającym XV wiek rozpaloną toskańskim słońcem Sienę dziesiątkowała zaraza dżumy, do solidnych drzwi największego szpitala w mieście załomotał dwudziestoletni chłopak. Przyszedł z przyjaciółmi z szaloną misją. Postanowili, nie bacząc na ryzyko zarażenia się śmiertelną chorobą (w szpitalu każdego dnia umierało kilkanaście osób), doglądać i pielęgnować chorych. Usługiwali im dniem i nocą przez cztery miesiące. Taki był Bernardyn. Cokolwiek robił, wchodził w to na sto procent, angażował całego siebie. Nie dawał sobie taryfy ulgowej.
Po latach jego wierny uczeń Jan Kapistran (po jego kazaniu do nowicjatu pod Wawelem wstąpiła setka kandydatów!) podróżował po Europie z ampułką krwi mistrza. Dotykał nią chorych, a ci odzyskiwali zdrowie. To pokazuje, jakiego formatu człowiekiem był sam Bernardyn.
Jako trzylatek stracił matkę, a po trzech kolejnych latach ojca. W 1396 roku rozpoczął w Sienie studia prawnicze, a po czterech latach wstąpił do franciszkanów. Gdy w 1417 roku ruszył w kaznodziejską misję po Italii, garnęły się do niego tak ogromne tłumy, że żadna świątynia nie mogła ich pomieścić. Franciszkanin musiał głosić kazania na placach. Po misji w mediolańskiej katedrze wierni nie chcieli go wypuścić z miasta, dopóki nie przyrzeknie, że jeszcze do nich wróci.
A przecież nie rozpieszczał słuchających jego kazań! Wzywał do pokuty i modlitwy, a jego homilie były formą dialogu i przypominały teatralne spektakle. Często wzywał imienia Jezus, z czego… musiał się tłumaczyć przed papieżami Marcinem V (w 1426 roku) i Eugeniuszem IV (w 1431 roku). To była cecha braci obserwantów, bo podobne problemy dotyczące oskarżeń o nadużycia, a nawet herezję miał też Jan Kapistran i jego polski uczeń Szymon z Lipnicy.
Bernardyn nosił ze sobą drewnianą tabliczkę z monogramem będącym symbolem Jezusa Chrystusa, którą na początku kazań podnosił wysoko do góry. Wierni padali wówczas na kolana. Szeptano o cudach, których Bóg dokonywał przez jego ręce, a kroniki wspominają, że podczas jego misji „kapłani omdlewali od długich godzin spowiadania, a Komunię Świętą rozdawano tysiącami”. Godził zwaśnione rodziny, a nawet całe miasta. Gdy trafił do Lombardii, do targanego wojną z Comune di Caravaggio Treviglio nieopodal Bergamo, przemawiał… na łące między wojującymi miastami. Efekt? Włodarze miast podali sobie ręce.
Bernardyn był wielkim reformatorem zakonu. Przywrócił zgromadzeniu pierwotną surowość i wierność Regule Biedaczyny z Asyżu. Jego ogromnym pragnieniem był powrót do wcześniejszego ducha franciszkanów. Z Albertem z Sarteano, Jakubem z Marchii i wspominanym Janem Kapistranem wyodrębnił nurt obserwancki i przyczynił się do nadania mu autonomii.
Stanowczo odmawiał przyjęcia godności biskupiej Sieny, Ferrary i Turbino. Pod koniec życia, bardzo schorowany, głosił kazania jeszcze przez pięćdziesiąt dni. Zmarł jako 64-latek 20 maja 1444 roku w San Silvestro w pobliżu Akwili.
Św. Bernardyn ze Sieny na obrazie Jacopo Belliniego (1400-1470) Wikipedia
Marcin Jakimowicz