Jak, pomimo łez, głosić w Rosji Ewangelię? Jak kochać nieprzyjaciół w czasach wojny? Jak rozmawiać z Bogiem, kiedy serce krwawi? Rozmowa z o. Wojciechem Ziółkiem SJ, który od 2015 r. pracuje w jezuickiej parafii w Tomsku na Syberii.
Agnieszka Huf, Piotr Sacha: W swoim felietonie, opublikowanym w kwietniowym numerze miesięcznika „W drodze”, pisze Ojciec, że często ostatnio płacze. Co Ojciec opłakuje najbardziej?
o. Wojciech Ziółek SJ: Może najbardziej boli to, że nie wszyscy płaczą. Powody są różne. Niektórzy nie płaczą ze strachu, bo strach jest tu wszechobecny. Najczęściej niezauważany, nieuświadomiony, ale taki „wrodzony”, od zawsze. Taki, do którego przywykają i który staje się czymś „naturalnym” i nawet nie wyobrażają sobie życia bez niego. Nikt nie pyta „jak żyć bez strachu?”, ale bardzo wielu i bardzo często mówi: „Nu, szto sdiełajesz? Pridiot prywyknuć.” Co zrobisz? Trzeba się będzie przyzwyczaić. A bywa i tak, jak powiedział jeden z moich rozmówców: „Po co mi jakaś wolność, jeśli ja mam wszystko, co mi potrzebne?”. To są słowa, które mnie przerażają i wprawiają w osłupienie. Niemcy po wojnie przeprowadzili denazyfikację – w praktyce wyszło im to dalece niedostatecznie, ale w sferze symbolicznej i deklaratywnej jednoznacznie potępili nazizm. I to było bardzo ważne, bo za tym poszły konkretne działania w wielu dziedzinach, a szczególnie w edukacji. Tutaj nigdy czegoś takiego nie było. Ostatnio z kimś rozmawiałem i spytałem wprost: dlaczego po upadku Związku Sowieckiego nie zrobiono dekomunizacji, nie podjęto działań edukacyjnych i nie potępiono wielkiego terroru? Odpowiedź była natychmiastowa i jednoznaczna: bo tutaj wielki terror nigdy się nie skończył. I to jest niestety prawda. Przybrał inne formy, ale wciąż trwa.
Mieszka Ojciec i pracuje w Rosji, wśród ludzi, którzy stoją często po stronie agresora. Jak mimo tych łez głosić im Ewangelię?
Nie wiem. Liczyłem na to, że Wy mi podpowiecie… Naprawdę. Jestem wdzięczny red. Jakimowiczowi za jego tekst, w którym przypomniał, że gdy Pan Jezus powiedział: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół”, to nie dodał: „no, chyba, że to Ruskie”. To bardzo ważna uwaga. Dla mnie trwanie tutaj – pośród ludzi, do których zostałem posłany – jest czymś bezdyskusyjnym. Przecież Pan Bóg nie pomylił się posyłając mnie do Tomska, a nie w inne miejsce, gdzie opowiadanie się za dobrem i przeciw złu jest łatwiejsze i bardziej oczywiste. Dopóki nie będzie rozkazu lub nakazu wyjazdu, to ja i moi współbracia nigdzie się stąd nie wybieramy.
Ale jak głosić Ewangelię w takich warunkach?
Rozwijając myśl red. Jakimowicza rzekłbym, że Pan Jezus nie powiedział nam: „Idźcie i głoście, no chyba, że warunki będą niesprzyjające, to wtedy wracajcie do domu, zrobimy se grilla”. Ewangelię trzeba głosić zawsze i wszędzie, ale nie zawsze słowami. Przecież Nowy Testament jest pełny opowieści o ludziach, którzy uwierzyli nie dzięki przepowiadaniu, ale dzięki temu, że zostało poruszone ich serce. Sztandarowy przykład to Dobry Łotr – bezduszny kryminalista, którego wzruszyły dobroć i brak nienawiści u niewinnie cierpiącego Pana Jezusa. Tak rozumiem moją i naszą obecną misję w Tomsku: pomagać ludziom, by ich serce zaczęło pracować prawidłowo, by zaczęło czuć, współczuć, boleć, płakać. Przecież – jak śpiewa Andrzej Sikorowski – „łzy to znak, że bije serce”. Tak. Nie tylko słowami, ale naszym zachowaniem, ludzkimi gestami i naszymi łzami mamy podprowadzać ludzi, u których serce przestało pracować, do tego, by znów odczuwali, współczuli, płakali i widzieli człowieka w drugim człowieku.
Taki oddział duchowej kardiologii?
Tak, ale nie kardiologii, tylko kardiochirurgii. My na tym oddziale jesteśmy tylko pielęgniarzami i salowymi, przywożącymi pacjentów na salę operacyjną i spełniającymi wobec nich najniższe posługi. Operacji otwarcia serca i przywrócenia mu prawidłowych funkcji życiowych może dokonać tylko ordynator – Pan Jezus. Tak, obumarłe serca to tutaj największy problem. Rozmawiałem ostatnio z jedną z młodych, ale bardzo dojrzałych kobiet. Powiedziała mi, że najbardziej przerażający jest fakt, że choć tu na Syberii nie było żadnych działań wojennych, to w ciągu kilku tygodni u ludzi zaszła wielka zmiana: są gotowi akceptować zabijanie, usprawiedliwiając je, albo nie reagując na nie. To jest fakt i można się na to oburzać, ale czy w Centrum Chorób Serca w Zabrzu oburzają się na pacjentów, że mają niesprawne serca? Dlatego, jeśli chcieć szukać patrona dla naszego oddziału kardiochirurgii to najlepszy byłby prorok Ezechiel i wypowiedziana przezeń Boża obietnica „odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała”.
Ilu katolików żyje w Tomsku?
W całej naszej parafii, która jest nieco większa od Polski, jest ich około 2000. Mamy trzy Msze w niedzielę i jedną w sobotę wieczorem. Na te cztery Msze przychodziło w sumie 300 – 350 osób. Ale to przed pandemią. Teraz w kościele pojawia się około 250 z nich. Przy czym to jest bardzo żywa parafia – międzynarodowa i wielopokoleniowa. Tomsk to miasto uniwersyteckie, więc są studenci z Europy, Ameryki Południowej, Afryki i oczywiście Azji. Są rodziny, dzieci, jest młodzież. Oprócz jezuitów są jeszcze dwa zgromadzenia żeńskie. Prowadzimy jedyną w całej Rosji szkołę katolicką. Bardzo aktywnie działają świeccy. Katechizacja odbywa się tu tylko w niedzielę, po sumie: w domu parafialnym spotyka się 10 grup wiekowych, w tym dwie grupy dorosłych katechumenów. Trzy grupy prowadzą siostry. Reszta to katecheci świeccy.
Czy Ojca zdaniem ostrożny ton wypowiedzi papieża Franciszka na temat wojny na Ukrainie może wypływać z troski o ochronę katolików żyjących w Rosji? Jak bardzo to poczucie zagrożenia jest dla Ojca realne?
Tak, papież troszczy się również o nas – katolików w Rosji. Potrzebujemy tej troski. Nie tak dawno, bo 25 kwietnia, opuścił nas amerykański współbrat. Był z nami siedem miesięcy. Przyjechał tu, żeby pracować w naszej szkole, ponieważ miał duże doświadczenie w pracy w jezuickich szkołach w Stanach Zjednoczonych. Kazano mu wyjechać. Nie wprost. Wezwano go i powiedziano: „Usilnie zalecamy wam wyjazd z Rosji, bo odpowiadamy za wasze bezpieczeństwo i nie chcemy, żeby coś złego was spotkało. Byłoby tak przykro czytać w gazetach, że coś się wam stało”. Nie postawiono mu żadnych zarzutów – poradzono wyjechać. Wielu naszych parafian, zwłaszcza tych starszych, obawia się, że znów pozostaną bez duszpasterskiej opieki katolickiego księdza. Bo to, że mamy pozwolenie na pobyt stały w Rosji, nie jest żadną gwarancją. Pewien ksiądz z Meksyku, który jeszcze trzy tygodnie temu był proboszczem w Moskwie, też miał pozwolenie na pobyt stały. Pracował w Rosji osiemnaście lat. Dano mu 24 godziny na opuszczenie kraju.
W powszechnej świadomości Kościół katolicki jest tu odbierany jak sekta. Wielu moich parafian słyszało kiedyś ten zarzut: „Dlaczego ty jesteś katoliczką/katolikiem, a nie chrześcijaninem?”. Przy czym słowo „chrześcijanin” równa się słowu „prawosławny”. Ale Franciszek troszczy się o nas wszystkich również w tym znaczeniu, że chce nas uchronić przed niejako naturalną, ale faktycznie śmiercionośną reakcją nienawiści. Dlatego nie uważam tonu jego wypowiedzi za ostrożny, tylko za prorocki.
Jednak, kiedy widzimy obrazy z Buczy, Kramatorska to budzi się w nas słuszny gniew, wynikający z poczucia sprawiedliwości. Jak z nim walczyć?
Nie trzeba walczyć z gniewem, tylko z nienawiścią, do której on może doprowadzić, a która atakuje nas wszystkich i jest śmiertelnie niebezpieczna. W Ewangelii Pan Jezus mówi: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”. Mówi to nie w Betlejem, dlatego, że mu fałszują śpiewając kolędy i nie w Kanie Galilejskiej, bo mu przez nieuwagę stłukli dwie stągwie z dopiero co przemienionym, wybornym winem. Pan Jezus mówi to, gdy skatowany, zakrwawiony i wyszydzony wisi na krzyżu. Wtedy właśnie prosi Ojca o przebaczenie dla swoich oprawców, wrogów i tych, którzy z obojętnością przyglądają się Jego męce. Chcę jasno powiedzieć: ja się na żadnej miłości nie znam i nie wiem, jak to jest kochać nieprzyjaciół. Ale wiem, że jeśli pójdziemy w stronę nienawiści, to już przegraliśmy. Jeśli ulegniemy nienawiści, będziemy zarówno ofiarami, jak i katami.
Ale co to oznacza konkretnie? Jak się obronić przed nienawiścią?
Nie chodzi o to, żeby robić gesty jak w amerykańskich filmach, żeby rzucić się sobie na szyję i powiedzieć, że już wszystko będzie dobrze. Chodzi o to, żeby w swoim sercu nie pozwalać tej nienawiści zagnieździć się i rozwijać. Patrzymy na zakrwawione ciała i bagaże na dworcu w Kramatorsku i z tego bólu rodzi się w nas nienawiść. Kiedy staram się pomagać ludziom, by nie ulegali nienawiści, to tłumaczę im, że nie można kogoś odczłowieczać, nazywając go faszystą lub nazistą, bo to tylko usprawiedliwianie swojej nienawiści, agresji i zła wobec niego. Ale żebym mógł tak mówić, to najpierw sobie, Ziółkowi, muszę wytłumaczyć, że nie mogę nienawidzić tych, którzy nienawidzą. Bo w ten sposób wszedłbym po uszy w logikę zła. Nie, w żaden sposób nie usprawiedliwiam agresji, okrucieństw, gwałtów i zabójstw, ale nie mogę pozwolić, by nienawiść mną zawładnęła. Mam się przed nią bronić. Wojna rodzi śmierć. Wybucha, zabija, rani. W sensie fizycznym, ale i duchowym. Jeśli ktoś nienawidzi – Ukraińców (bo to faszyści), Rosjan (bo to bezduszni oprawcy), Zachodu (bo to wrogowie), papieża (bo źle powiedział i niedostatecznie potępił) – zło już go zwyciężyło.
Czy zdarza się, że Wasza duszpasterska działalność jest jakoś utrudniana?
Żadnych formalnych zakazów nie ma. Ale jest pełna kontrola wszystkiego i ciągła podejrzliwość. Tutejszym władzom trudno uwierzyć, że my jezuici przyjechaliśmy do ich kraju, by służyć ludziom. Jezuici? Z Watykanu? Wiadomo – główna ich zasada to „cel uświęca środki”, a ich założyciel wymagał od swych naśladowców ślepego posłuszeństwa, choć w zamian pozwalał im zajmować się uwodzeniem kobiet... Tak pisała o nas sowiecka propaganda i taki portret pamięciowy jezuity przetrwał w społecznej świadomości.
12 marca tego roku mijało 400 lat od kanonizacji św. Ignacego. Z tej okazji, już we wrześniu złożyliśmy filharmonii propozycję zorganizowania okolicznościowego koncertu. Wszystko było przygotowane, gdy nagle, dzień przed koncertem, podjęto decyzję o jego odwołaniu. Powodem był list anonimowych „zatroskanych”, którzy „ze zdumieniem dowiedzieli się o koncercie poświęconym Ignacemu Loyoli” i uważają, że „w obecnym czasie nie powinno się organizować koncertów, które promują obce nam wartości”. Poprosili też by „zrobić z tym porządek”. To wystarczyło, żeby odwołać duże, długo przygotowywane, kulturalne wydarzenie.
Nasi parafianie wiedzą, że będziemy z nimi, dokąd tylko możemy. Ale nie za wszelką cenę. Jeśli ktoś będzie od nas wymagał zrobienia czegoś, co byłoby zaprzeczeniem Ewangelii, to nie będziemy mogli się na to zgodzić.
Inwazja Rosji na Ukrainę - RELACJONUJEMY NA BIEŻĄCO
9 maja 2022 – czym ta data jest dla mieszkańców Tomska?
Trzeba jasno powiedzieć, że w Rosji religią państwową nie jest prawosławie tylko Wielka Wojna Ojczyźniana. Dlatego największym świętem państwowym i religijnym jednocześnie –nieporównywalnym z żadną Paschą i z żadnym Bożym Narodzeniem – jest Dzień Zwycięstwa, czyli 9 maja. Nie raz mówiłem parafianom, że daliśmy sobie ukraść Wielkanoc, bo dla chrześcijanina to właśnie Zmartwychwstanie jest prawdziwym dniem zwycięstwa. Moje gadanie nie zmienia jednak faktu, że 9 maja na ulice wszystkich miast i wsi wychodzą tłumy. Samo w sobie to nic złego, ale to, co przeraża, to zupełna bezrefleksyjność tego święta. To święto pod hasłem: My jesteśmy dobrzy, bo wygraliśmy. Wszyscy inni to albo nasi wrogowie albo dłużnicy.
W tym roku, do tego wszystkiego dochodzi jeszcze strach. Nikt nie wie, co będzie. Mówi się o powszechnej mobilizacji, o jakichś innych decyzjach. Oficjalnie do strachu przyznaje się niewielu, ale bardzo wielu zaczyna powtarzać wyuczoną przez wieki formułkę: Już tyle przeżyliśmy, to i to przeżyjemy. Dlatego, choć wielu nie chce uczestniczyć w paradzie, to – pod wpływem dodatkowych środków perswazji – weźmie w niej udział, bo „Nu, szto sdiełajesz? Pridiot prywyknuć.”. Również młodzi tak mówią. Nie wszyscy. Niektórzy chcą wyjechać. Nie widzą w Rosji swojej przyszłości. Jednemu z nich powiedziałem, że go rozumiem. On na to: „Niech się ojciec nie gniewa, ale ojciec nic nie rozumie. Bo ojciec jest Polak. I jak ojciec wróci do Europy, nikt mu nic złego nie powie. A ja... Gdzie pojadę z moim czerwonym paszportem i komu go pokażę?”.
Czy trudniej rozmawia się z Panem Bogiem, gdy trwa wojna?
Od pierwszego dnia wojny, razem z moimi parafianami, codziennie modlę się na różańcu przed Najświętszym Sakramentem. Są też momenty płaczu, wzruszenia, co też jest modlitwą. Trudne są spotkania z tą wielką nieczułością, z tym kamiennym sercem. Przeraża, gdy słyszy się, że „tam na Ukrainie, to naziści”, więc można, a nawet trzeba ich „unicestwiać”. Gdy słucham takich słów, to o wypowiadających je osobach myślę jak o kalekach. To jest straszne kalectwo. To jest niewyobrażalna tragedia. Jeśli patrzysz na człowieka, który bez żadnych emocji zadaje ból drugiemu, albo po prostu godzi się na to, to jesteś przerażony. To jest jak wizyta na najcięższym oddziale szpitala psychiatrycznego. Przyznam, że w tym trudnym czasie o wiele konkretniej mówi mi się kazania. To pewnie dlatego, że serce jest na tyle poruszone, że samo podpowiada. Ale to samo serce również się buntuje. Przecież to, co się obecnie dzieje, trudno ułożyć w jakąś Bożą mozaikę.
Tu w Tomsku prosimy Pana Boga, by ochronił nasze serca od nienawiści, od obojętności i nieczułości i staramy się podprowadzić „umierających” do tego, by ich serce zaczęło bić. Może ktoś powie, że to plan minimum, ale ja jestem przekonany, że gdyby się udało choć trochę, to będzie to największe zwycięstwo.
Agnieszka Huf, Piotr Sacha