Ułatwienia w zatrudnianiu medyków z Ukrainy są krytykowane przez część środowiska lekarskiego. Jednak jeszcze przed wybuchem wojny podobne rozwiązania przyjęły inne państwa unijne.
Sześćdziesiąt osiem tysięcy. To przybliżona liczba mieszkańców Suwałk lub Gniezna. Ale też liczba brakujących lekarzy w polskim systemie ochrony zdrowia. Nad Wisłą na 1000 mieszkańców przypada 2,3 lekarza. Dla porównania w sąsiednich Czechach ten wskaźnik wynosi 3,7, na Słowacji 3,5, a średnia unijna to 3,4 medyka na 1000 pacjentów. Równie źle wypadamy, jeśli chodzi o inne zawody medyczne. O tym, że personelu w polskim lecznictwie brakuje dramatycznie, wiadomo nie od dziś. Przyczyny są różne, jedną z nich jest ograniczanie od końca lat 80. liczby miejsc na uczelniach medycznych, inną stosunkowo niskie zarobki na tle państw Europy Zachodniej i jednocześnie otwarty unijny rynek pracy. Od kilku lat toczyły się już dyskusje nad ułatwieniami w dostępie do pracy w Polsce dla medyków spoza UE, głównie z Ukrainy i Białorusi. Obowiązujące procedury nostryfikacji dyplomu są kosztowne, skomplikowane i czasochłonne. Przez większość tego czasu pomysł rezygnacji z konieczności nostryfikacji krytykowały środowiska lekarskie z Naczelną Izbą Lekarską na czele. Dopiero pandemia i dramatyczny wzrost hospitalizowanych pacjentów pozwoliły na pewne poluzowanie i zatrudnianie w trybie warunkowym lekarzy w placówkach zajmujących się leczeniem chorych na covid. Na takich zasadach pracę w Polsce podjęło około 1,3 tys. osób spoza UE, w tym 958 z Ukrainy. Jednak wybuch wojny na Ukrainie może ten proces znacznie przyspieszyć. Dlaczego?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Teister