Życzę wam takich momentów radości, nadziei. Żeby rozświetliły ciężkie dni, które przeżywamy.
30.04.2022 08:47 GOSC.PL
Czasy są trudne, ciężkie, prawdopodobnie będą cięższe i nie jest to - niestety - rytualne narzekanie na zły świat. Szukam pocieszenia, momentów rozjaśniających duszę, niosących ulgę, wewnętrzny uśmiech, jak to się mówi - promyk nadziei. Myślę, że wielu z nas robi to samo. O bohaterskich Ukraińcach nawet nie wspominam. To inna bajka - oni w tych tragicznych miesiącach piszą swoją wielką historię.
Pozwólcie, podzielę się tym, co bardzo osobiste, wręcz intymne, ale trzyma mnie w jako takim pionie w tych czasach. Będzie to może dziwne, może niezrozumiałe, ale jest moje, prawdziwe. Tylko dlatego to piszę.
Od wielu lat jestem pewien, że tylko chrześcijaństwo ma odpowiedź na dramat życia, tak jasno stający teraz przed nami. Życie czy śmierć? Odpowiedź: Chrystus zmartwychwstał. Jeśli nie - daremna jest nasza wiara. A jeśli tak - to zmienia się wszystko. Absolutnie wszystko. I na tym koniec teologii, bo pamiętam, czego uczył mój profesor teologii: największą sztuką jest mówić o Bogu, nie wspominając Jego imienia.
Więc - koniec teologii. Teraz będzie piłka nożna, irlandzkie pogrzeby oraz - last but not least - irlandzki pub.
Dziesięć lat temu Polska i Ukraina organizowały mistrzostwa Europy w futbolu, pamiętacie? I był taki mecz, w którym Hiszpania rozwalała Irlandię. 4 do 0. Masakra piłkarska. I wtedy, w 89. minucie meczu, szaleni irlandzcy kibice zaczęli śpiewać swój słynny hymn "Fields of Athenry". Śpiewali przez bite 4 minuty, do ostatniego gwizdka. Stadion był tą pieśnią oszołomiony, komentatorzy milknęli. Hiszpanie nie wiedzieli, co się dzieje. Bo to brzmiało jak pieśń zwycięstwa! Gwiazdorzy Realu i Barcelony schodzili z boiska w Gdańsku ze zwieszonymi głowami. Kto naprawdę zwyciężył w tym meczu?
Byłem kiedyś na dwóch pogrzebach w Dublinie. Niesamowite. Upłynęło dwadzieścia lat, a wciąż pamiętam te eulogie o zmarłych. I śmiech w ławach kościelnych. "Lepiej, żeby szanowna małżonka Augustina nie wiedziała, jakie dowcipy opowiadaliśmy sobie po niedzielnych nieszporach" - mówił proboszcz o swoim wypróbowanym współpracowniku. Zmarłym. Szczery, serdeczny śmiech rodziny i setek zgromadzonych. "Frank byłby niezwykle szczęśliwy, widząc aż trzech biskupów naraz w tym kościele" - mówił brat zmarłego księdza, który miał udry z kurią w Dublinie. I znów wesołość w czasie pogrzebu. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Pokochałem to. I tych ludzi. Na cmentarzu na irlandzkiej wyspie Omey na jednym z nagrobków Essie i Betty kazały wyryć napis: "Martin, miej nastawiony czajnik z wodą, kiedy przybędziemy". To jest dla mnie definicja zmartwychwstania. Śmierć? Czas między przejściem z łóżka do kuchni, by nastawić czajnik na herbatę.
Nieco ponad miesiąc temu zmarł Pete St John, dublińczyk, autor prześwietnego hymnu "Fields of Athenry" (tego z meczu z Hiszpanią) i innych legendarnych irlandzkich pieśni. Po pogrzebie jego przyjaciele i znajomi muzycy przez dwanaście godzin (!) wspominali zmarłego i śpiewali jego pieśni w pubie Beaumont. To, co zobaczyłem na nagraniach (fragment do zobaczenia i posłuchania poniżej), nasuwa mi jedną tylko myśl: a chrzanić cholerną śmierć! Ostatnim słowem człowieka jest radość, a nie smutek. Jeśli tak może wyglądać stypa po przyjacielu, to jakie musi być życie po śmierci! Śmierć nie jest zwycięzcą.
Tak, jak Hiszpania nie zwyciężyła w Gdańsku. Jak nie został zwyciężony przez śmierć Pete St. John, o czym mówi radość jego śpiewających przyjaciół. I jak ks. Frank, który miał z kurią na pieńku - też żyje, bo wszyscy śmieją się na myśl o jego problemach, które minęły.
Tego się trzymam. I wam też życzę takich momentów radości, nadziei, które rozświetlą ciężkie dni.
Paddy Reilly - The Fields of Athenry (Funeral of Pete St. John)Andrzej Kerner