Dwa lata temu życie Anny się zatrzymało. Jak mówi, serce jej pękło. Rok później kolejny dramat. Tylko Boże Miłosierdzie może ją ocalić.
Tego dnia Anna Konon czekała w sklepie na swojego narzeczonego. Miała przyjechać pomóc w przygotowaniu sklepu do obsługi klientów w czasach pandemii. Pracy było dużo, wymogi sanitarne, które trzeba było spełnić, zabierały sporo zachodu. Pamięta, do sklepu przyszedł mężczyzna, który od pewnego czasu pojawiał się często. Jego też dotknęła pandemia. Musiał wrócić z zagranicy do domu i czekać tutaj na możliwość wyjazdu do pracy. Tego dnia nie było klientów w sklepie, dlatego mężczyzna rozgadał się. Opowiadał, jak stracił żonę, najukochańszą dla niego osobę i został sam z małym dzieckiem. Tak bardzo mu współczuła, tak bardzo rozczuliła ją ta historia. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że w jej życiu zaczyna się to samo. Anna przypomina sobie ten dzień, jak gdyby było to dziś. Zaczęła czuć niepokój. Narzeczony, który miał jej pomóc, nie przyjeżdżał. Wsiadła do samochodu i pojechała na przeciwko. Coś ją tknęło, włączyła GPS, żeby sprawdzić, czy na tej trasie nie ma jakichś korków. Były.
To był Wielki Piątek
Gdy dojechała w newralgiczne miejsce, okazało się, że był wypadek, na miejscu prawdopodobnie zginął motocyklista. Anna niemal straciła dech, jej narzeczony jechał właśnie na motorze, podbiegła do służb porządkowych, pytała, powiedzieli, że jeśli nie była żoną, musi wezwać rodzinę, zresztą został odwieziony do szpitala. "Nie wzięli go do szpitala, On tam cały czas leżał na tej drodze. Wiedziałam, że nie mogę stamtąd odjechać. Czułam, że Oni nie mówią mi prawdy" - Anna do dziś szlocha, kiedy przypomina sobie te wydarzenia. Postanowiła podjechać z innej strony, zobaczyła motocykl, zapytała strażaka tylko o jedno, czy kierowca motocykla jeszcze żyje, strażak pokręcił głową. "Zaczęłam krzyczeć do Nieba, do świata, do samej siebie. Niczego już więcej nie słyszałam, tylko ten mój krzyk. Serce mi po prostu pękło" - Anna płacze, kiedy dodaje, że to był Wielki Piątek.
Najsmutniejsze Święta
Najtrudniej było powiedzieć córkom. Młodsza, półtoraroczna nie pamięta już dzisiaj taty. Starszej długo Anna nie potrafiła powiedzieć prawdy, ale wszyscy wokół płakali. Jak długo tata mógł nie wracać z pracy. W końcu i ona się dowiedziała. Tej nocy zasnęła z Anną. To były dla Anny najsmutniejsze Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Jeszcze kilka chwil wcześniej przygotowywała mieszkanie, wyciągała ozdoby, żeby było tak pięknie, świątecznie. Teraz siedziała sama, nie potrafiła sobie ze swoim bólem poradzić. Ciągle na nowo przeżywała wypadek, w czasie którego Artur stracił panowanie na łuku drogi nad motorem i wpadł na przeciwległy pas ruchu wprost pod nadjeżdżający samochód. Kierująca tym samochodem kobieta, która też odniosła poważne obrażenia, do dziś odwiedza grób Artura, przeżywa to tak samo mocno. Słaba przyczepność opon, pogoda, temperatura, źle wyprofilowana droga, ostry łuk jezdni, zdarzenie losowe - jakie to ma znaczenie? Dziś, po dwóch latach, jakie to ma znaczenie. Nie wskazano przecież bezpośredniej przyczyny wypadku. A finał niestety był jeden.
Dołączyć do Artura?
Anna wróciła do pracy, otworzyła sklep. Pozornie wszystko wracało do normy. Nie użalała się, nie skarżyła nikomu, ale w głębi serca przeżywała ogromny ból, nie potrafiła sobie z tym poradzić. Było coraz gorzej, wszystkie czynności wykonywane machinalnie, a w sercu tęsknota za minionymi czasami. Najbardziej żałowała, że nie zdążyła z Arturem wziąć ślubu kościelnego. Tak bardzo tego chcieli. Nie było to proste, bo Anna weszła już kiedyś w związek małżeński. Nikogo nie obwinia za jego rozpad, oboje byli młodzi - mówi - za młodzi. To małżeństwo doczekało się nieważności zawarcia, ale takie sprawy trwają, musiała czekać. Kiedy decyzja sądu zapadła, mogli myśleć z Arturem o ślubie, niestety nie zdążyli. "Nie wiem, dlaczego tak to odkładaliśmy, kwestia finansów, inne problemy, lepszy moment. Nie ma lepszego momentu, życie pisze takie scenariusze, że należy tu i teraz wszystko zrobić, bo może być za późno" - Anna smutno zawiesza głos. Przypomina sobie, że kiedy przyszła choroba, myślała, że to może Artur chce ją wziąć do siebie. Ale przecież nie mogła, były dzieci.
Beznadziejna walka
Jakoś po roku Anna postanowiła wziąć się w garść, postanowiła zadbać o siebie, bo, jak sama mówi, bardzo się zaniedbała. Zaczęła chodzić na siłownię, zaczęła biegać, chciała wrócić do normalnego życia. Pewnego dnia pod prysznicem wyczuła na swojej piersi zgrubienie, guza. Najpierw myślała, że może to zakwasy, może przeciążenie po ćwiczeniach, ale niepokój nie odpuszczał. Wiedziała, co takie rzeczy mogą oznaczać i postanowiła jak najszybciej znaleźć się u lekarza. Udało się w dwa dni. Kolejne badania i diagnoza, która brzmiała "guz w piersi 2,5 na 3 cm, zajęte węzły chłonne". Decyzja o biopsji. Dwa tygodnie czekania na wyniki. Były straszne. Dla Anny słowo rak oznaczało śmierć. Tak rozumiała tę chorobę. Wyniki potwierdziły przypuszczenia: rak złośliwy. Zaczęła się walka, kolejne wizyty u lekarzy onkologów, badania i decyzja o chemii, o operacji nie mogło być w tym momencie mowy. Anna ciągle pracowała. Myślała, że chemia, to jeden dzień bez pracy, a potem powrót. Niestety najgorsza z chemii, chemia czerwona była straszna. Najsilniejsza, ale wyniszczająca. Nie była w stanie jeść, ból żołądka, tak silny, jakiego nigdy nie przeżyła, spadła waga do niemal 48 kg, blada cera, widoczne przez skórę kości i wypadające włosy. "Wypadły do zera, ale to nie było ważne, najważniejsza była walka dla dzieci" - Anna opowiada, że w tym czasie wszystko było dla niej zagrożeniem życia. Kiedyś dzieci przyniosły ze szkoły drobną infekcję, która dla niej mogła zakończyć się śmiercią. Tak wycieńczony był jej organizm. Lekarze zdecydowali o chemii białej, która daje, jak mówi Anna, jak silna grypa: bóle mięśni, stawów, kości. Anna walczyła nadal, miała nadzieję, że podjęte działania i operacja pozwolą żyć. Niestety to wszystko nie uchroniło Anny przed najgorszym dla niej w tym momencie zdarzeniem, przed amputacją całej piersi, wraz z węzłami chłonnymi.
Jak to życie boli
Kłóciła się z Bogiem. Wiara słabła, załamywała się raz po raz. "Ile można wytrzymać?" - pytała samą siebie. Najgorsze, że by normalnie funkcjonować, Anna musi przejść jeszcze kolejne, płatne operacje, m.in. połączenia naczyń limfatycznych, kiedyś profilaktycznej amputacji drugiej piersi. "Nie wiem, czy jeszcze raz potrafiłabym przejść przez to piekło" - dla Anny ta choroba była najtrudniejszym życiowym wyzwaniem - "To było piekło, ta choroba zabrała mi wszystko, atrybuty kobiecości, możliwość pracy, a przecież mam dzieci, które muszę utrzymać". I chyba ta myśl o dziewczynkach dodała jej najwięcej sił, zaczęła jeszcze raz walczyć dla nich. Zaczęła się modlić i prosić Boga o miłosierdzie, o powrót do zdrowia. Wreszcie, o potrzebne na leczenie pieniądze, których nie ma. Stąd publiczne zbiórki, w których Anna Konon prosi o wsparcie każdego człowieka o wrażliwym sercu. A Bóg? "Jest dobry i na pewno pomoże" - Anna myśli, że po coś się w jej życiu to wszystko dzieje. Jest w tym jakiś Boży plan, którego Ona jeszcze nie odkryła.
Historię Anny Konon można wysłuchać w audycji Moja Historia emitowanej w Radiu eM. Posłuchaj:
Część 1
Część 2
Część 3
Katarzyna Widera-Podsiadło