W najlepszym razie 15 dni więzienia za protesty antywojenne na Białorusi. Dlatego białoruscy katolicy szukają innych sposobów walki.
Rozmowa z Hanną Litskevich, Białorusinką, która jest katoliczką i modli się o pokój, mieszkanką Baranowicz, miasta odległego o ok. 200 kilometrów od polsko-białoruskiej granicy.
Katarzyna Widera-Podsiadło: Kościół na Białorusi modli się o pokój w Ukrainie. Oczywiście, chciałabym móc tak powiedzieć z całą odpowiedzialnością. Sytuacja jednak wygląda inaczej. Jak?
Hanna Litskevich: Oczywiście, modlimy się o pokój. Większość Białorusinów jest przeciwnych wojnie, a modlitwa jest legalnym i bardzo mocnym sposobem, by mieć jakiś wpływ na tę sytuację, którą mamy. To nasza odpowiedź na tę wojnę, z którą nie zgadzamy się, ale też, nie mamy innych instrumentów, by na to wpływać.
Ale to nie jest tak, że duchowni w kościołach modlą się o pokój i chętnie wypowiadają słowo "wojna".
Nie mogę powiedzieć, że podczas naszych spotkań kościelnych milczymy, ale nie mogę powiedzieć też, że głośno o tym mówimy. To jest raczej taki cichutki głos.
Inaczej sami wierni, tak jak Pani i Pani znajomi.
Modlimy się każdego dnia z moimi przyjaciółmi różańcem. Dzwonimy do siebie każdego dnia, bo mieszkamy w różnych miejscowościach i razem się modlimy. Dlaczego tak się zjednoczyliśmy? Bo zrozumieliśmy w pewnym momencie, że jesteśmy oburzeni wiadomościami, które przez cały dzień do nas docierają. A ponieważ nie możemy inaczej działać, pomyśleliśmy, że właśnie modlitwa jest naszym sposobem, by coś zrobić. To taka mała, lokalna inicjatywa, nas jest tylko czworo w naszej grupie. Ale mam też przyjaciół na Instagramie i tam już więcej ludzi dołącza się do Koronki do Miłosierdzia Bożego i do Różańca. Tam jest już ponad 30 osób, czyli dość dużo.
Kiedy Pani wymienia tę liczbę, to myślę, że wielu spośród nas uśmiecha się, myśląc "30 osób? Dużo?". Ale pamiętajmy, że mówimy o Białorusi, gdzie Kościół Katolicki stanowi...
Stanowi chyba jakieś 20 procent społeczeństwa.
Pani ma szczęście mieszkać w tej części Białorusi, gdzie katolików jest więcej i w samej Pani miejscowości jest więcej kościołów.
No tak, w zachodniej Białorusi jest więcej kościołów i katolików. Ale chciałabym Pani powiedzieć, że nie wiem, czy Pani pamięta, że "gdy dwie osoby zbiorą się w Moje Imię, tam Ja jestem pośród nich". Może niedokładnie po polsku cytuję, ale wszyscy wiedzą, o co chodzi. Rozumiem, że z punktu widzenia Polski to jest coś naprawdę bardzo małego, ale mam nadzieję, że i ta nasza inicjatywa jest również bardzo ważna.
Jestem o tym przekonana. Czy staracie się również w jakiś inny sposób pomagać, np. materialny?
Potrzebne Ukraińcom rzeczy raczej zbierane są w części wschodniej Białorusi. Bliżej przejścia graniczne, stąd łatwiej to dostarczać. Zdarza się, że ludzie z Mińska samochodami też coś przewożą. Tutaj, gdzie ja mieszkam, jest trochę trudniej logistycznie. Natomiast są fundacje, które staramy się wspierać materialnie. Jedna z moich przyjaciółek z tego koła modlitewnego, gdy miała urodziny, też poprosiła, byśmy wsparli finansowo mieszkańców Ukrainy, co zrobiliśmy.
Porównuje Pani przekazy telewizyjne Waszej telewizji z np. informacjami czerpanymi z internetu. Jak wygląda ten przekaz telewizyjny?
Staram się nie oglądać telewizji, bo od roku 2020 nie daję jej już żadnej wiary. Teraz żyjemy w czasach, gdy możemy w internecie znaleźć prawdziwe informacje. U nas jest popularny Telegram, z którego czerpiemy wiedzę. Teraz tylko musisz mieć chęć, być otwartym, a dojdziesz do prawdy. Ci, którzy jedynie przed telewizorem siedzą i słuchają oficjalnych przekazów, nie mają zwykle tej otwartości.
Spotyka Pani zwolenników inwazji?
Wśród moich znajomych nie, ale oczywiście podejście jest różne i słyszę też głosy poparcia. Choć w głębi serca myślę, że większość Białorusinów jest przeciwna. Wiem, że dajemy infrastrukturę Rosjanom, ale to od nas niezależne. My jesteśmy "mirną krainą", to jest napisane w naszej konstytucji, jesteśmy przeciwko wojnie i mam nadzieję, że nasz kraj będzie o tym pamiętał.
A boicie się wciągnięcia w wojnę?
Widzę młodych mężczyzn w okresie poborowym, którzy boją się takiej sytuacji. Nie tyle boją się powołania do wojska, ile wysłania na terytorium Ukrainy i walki. Wielu Białorusinów ma przecież bliskich w Ukrainie. Jeżdżą do nich, wypoczywają w Ukrainie. Przecież Odessa to dla nas najbliższe morze. Dlatego dla nas nie jest czymś normalnym, by teraz iść tam i walczyć. Ja jestem przekonana, że to nie tylko moje i mojej grupy modlitewnej zdanie.
Czy głośno może Pani mówić, że jest wojna w Ukrainie, czy raczej budziłoby to Pani obawy?
Staram się o tym rozmawiać. Rozmieszczam informację na Instagramie. Wiem, że w Rosji nie mogą sobie na to pozwolić, tam możesz dostać do 15 lat więzienia. Na Białorusi na szczęście tego nie mamy. Dlatego wykorzystujemy ten fakt, że możemy dawać wsparcie informacyjne, materialne i modlitewne. Nie można siedzieć bezczynnie. Przecież my też mieliśmy kryzysową sytuację na Białorusi i też czekaliśmy na wsparcie modlitewne od innych. Oczywiście nie możemy wyjść w protestach na ulicę, bo protestowalibyśmy krótko, a później więzienie, minimum 15 dni. Nie możemy też być wolontariuszami, nie ma takich możliwości pomocy. Dlatego działamy, szukamy sposobów na miarę swoich białoruskich możliwości.
Katarzyna Widera-Podsiadło