Jeśli Charków odeprze rosyjską nawałnicę – nie będzie to zaskoczeniem. Jeśli polegnie zrównany z ziemią – jako pierwszy zmartwychwstanie. To miasto jest żywym zaprzeczeniem mitu o prorosyjskiej ścianie wschodniej Ukrainy.
Oboje prowadzą hotel. Nic wielkiego, zwyczajny rodzinny interes. Przed wojną szło całkiem dobrze. Dziś oczywiście żadnych turystów. Ale hotel nadal pełny. Prawie wszystkie miejsca zajęte przez uchodźców. O ile można tak nazwać osoby, których domy są ledwo dwa kilometry dalej. Można, czują się uchodźcami. Ale chcą wracać do siebie jak najszybciej. I ani myślą o opuszczeniu miasta i kraju. Właściciele hotelu podobnie. Mogli wyjechać do Izraela, oboje mają tamtejsze obywatelstwo. Czekali w Kijowie na lotnisku na córkę, która miała przylecieć na samym początku wojny. Przed wylotem dowiedziała się o inwazji, do samolotu nie wsiadła. Rodzice nie skorzystali z okazji, by jeszcze ostatnim lotem uciec do córki. Szybko wrócili do Charkowa. Choć to tam m.in. spadały pierwsze rosyjskie rakiety. Bratnie rakiety, sąsiedzkie. A jednak zabijają i niszczą tak samo jak pociski wroga. Są rzeczy, o jakich nie śniło się największym filozofom w Charkowie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina