Dziesięć dni przed katastrofą smoleńską byłam z fotoreporterem w Katyniu i Smoleńsku. Po traumie, której tam doświadczyliśmy, byłam pewna, że prawda o tej tragedii może nigdy nie zostać wyjaśniona.
10.04.2022 14:40 GOSC.PL
Przyznaję, że odetchnęłam z ulgą, kiedy wracając przekroczyliśmy granicę rosyjsko-białoruską. Tutaj przynajmniej byłoby wiadomo w jakim zamknięto nas więzieniu. W ogromnej Rosji mogliśmy przepaść jak igła w stogu siana tylko dlatego, że chcemy odkryć jakąś rysę na obrazie wspaniałego mocarstwa.
W ciągu kilku dni doświadczyliśmy tego z czym muszą się mierzyć mieszkańcy tego inwigilowanego państwa - byliśmy podsłuchiwani, obserwowani, nasi potencjalni rozmówcy, którym nie zwierzaliśmy się, gdzie jesteśmy, namierzali nas w miejscach, o których nie mieli prawa wiedzieć, że w nich przebywamy. Na spotkania umawiali się z nami w polu, bo jedynie tam czuli się nie podsłuchiwani. Ktoś nawet przeszukał nam bagażnik redakcyjnego samochodu, a potem obojgu nam zrobiło się słabo, jakby podrzucono tam jakiś oszałamiający preparat. Na koniec tej dotkliwej litanii doświadczeń, od których odwykliśmy od czasów minionego ustroju, muszę przypomnieć to najbardziej niepokojące. Dzień po powrocie do kraju podczas jazdy pękła opona naszego redakcyjnego samochodu. Mechanik, który ją obejrzał w pierwszym zdaniu stwierdził, że musiała zostać przez kogoś specjalnie nacięta. Pozbycie się dziennikarzy zbierających materiały do niewygodnego dla Rosji materiału, byłoby najlepszym i, jak ewidentnie rzucało się w oczy - praktykowanym w biały dzień zamknięciem całej sprawy.
Ktoś zapyta po co pchaliśmy się w paszczę lwa? Pojechaliśmy do Memoriału Katyń - kompleksu cmentarnego z grobami polskich oficerów i rosyjskiej ludności cywilnej mordowanej w latach 30-tych, żeby sprawdzić podaną przez pewne źródło informację. Wynikało z niej, że Michaił Porfiriewicz Grigoriew - enkawudzista, który w 1940 r. strzelał do polskich oficerów, jest ojcem obecnego dyrektora Memoriału Igora Grigoriewa. Kiedy rozmawiałam z synem Hansa Franka - Niclasem, mogłam się przekonać, jakim ciężarem są dla niego zbrodnie ojca, z którymi jako dziecko nie miał nic wspólnego. Mimo to odczuwał ogromną potrzebę ekspiacji wyrażanej w swoich książkach i wywiadach. Liczyłam na to, że w Katyniu usłyszę coś podobnego.
Dyrektor nie potwierdził, że jego ojciec mógł strzelać do Polaków. Rozmowa, rozmową, można ją różnie oceniać, ale fakt, że wokół niej spotkało nas tyle zaskakujących niespodzianek, ugruntował moje przekonanie, że nasze dociekanie prawdy miało sens.
Przerażające było to, co odkryliśmy niejako przy okazji kilku dni pobytu w Rosji. Zobaczyliśmy jak żyją tam ludzie zmęczeni zwyczajną troską o przetrwanie, bo np. portierka za conocne czuwanie dostaje miesięcznie 50 euro, za które kupuje ochłapy mięsa sprzedawane na ulicy z kartonu. Że zwroty „nie wiem”, „nie rozumiem” to normalka. Że władza używa poprawnych politycznie frazesów, a postępuje jak jej wygodnie. Mówiono nam, że dawni decydenci wrócili do władzy, że na prowincji działają dawne klany KGB i partii, a kiedy ktoś psuje przedstawiony przez nich obraz świata, mogą go po prostu usunąć.
- Żeby nas zrozumieć, trzeba tu żyć, to nie Europa - słyszałam kilka razy. - Tu do człowieka nigdy nie odnoszono się z szacunkiem, był wielką masą. W nazizmie więzień miał numer, tu, w Katyniu, nie miał nawet numeru.
Mówiono nam już wtedy, że ich państwo jest policyjne, a Ukraina cieszy się wolnością. Jeśli już tak dawno o tym wiedziano, nie ma się czemu dziwić, dlaczego teraz Rosja postanowiła się z tym krajem rozprawić.
A odnosząc się do katastrofy smoleńskiej - minęło 12 lat i nie widać żadnego postępu w dochodzeniu. Do dziś opłakuję nieodżałowanej pamięci senator i dziennikarkę Krysię Bochenek i innych, którzy wtedy zginęli. Ale jak w kraju, gdzie skutecznie śledzono i kontrolowano dwójkę dziennikarzy z Polski, pozwolono by na wyjaśnienie tak tragicznej prawdy?
Barbara Gruszka-Zych