– Naturalna emocja wzburzenia staje się grzechem, gdy odczuwasz i pielęgnujesz pragnienie zemsty – mówi Grzegorz Czerwicki.
Marcin Jakimowicz: Nie lubisz słowa „sąd”?
Grzegorz Czerwicki: Przez lata nie znosiłem. (śmiech) Teraz kojarzy mi się raczej z osądzaniem innych, a tego bardzo nie lubię…
Jezus jest stanowczy: „Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi”. „Dwanaście lat więzienia. Papierosy gaszone na ciele, nocne pobudki, upokarzanie” – opowiadasz o sobie. Ciągle towarzyszył Ci gniew?
Cały czas. Wzbierał we mnie od małego, narastał. Wybuchałem już jako dzieciak, w szkole.
W swej książce opowiadasz, jak w szkole wyzywałeś księdza: „Moja agresja narastała. Zacząłem krzyczeć ile sił w gardle. Stałem z zaciśniętymi pięściami i ruszyłem w jego kierunku, chciałem go uderzyć”. Często miałeś problemy z takimi wybuchami emocji? Co je powodowało?
Najbardziej raniła mnie totalna obojętność ze strony mojego ojca i brak zainteresowania moim losem, a swój gniew wyładowywałem na innych. Zacząłem się staczać, zakładać maskę nienawiści: „Nie zbliżaj się, bo zrobię ci krzywdę!”. Gniew wybuchł z ogromną intensywnością w celi, gdy zaczęło się maltretowanie, fizyczne i psychiczne „dojeżdżanie”. Nie słyszałem o sobie dobrego słowa, a jeśli słyszysz na swój temat jedynie wulgaryzmy, to zaczynasz wierzyć, że jesteś zerem i nie masz żadnej wartości. Byłem strasznie wkurzony na prześladujących mnie współwięźniów, życzyłem im źle. Ponieważ wszystkie granice były przekroczone i bywałem na skraju wytrzymałości, mój gniew przerodził się w nienawiść i zastanawiałem się nawet, czy nie lepiej zabić jednego z nich, by mieć w końcu spokój.
Co Cię powstrzymywało? Strach?
Nie. W takiej chwili masz taką dawkę adrenaliny, że nie myślisz o tym. Gniew gasił ten lęk. Powstrzymywała mnie myśl, że mam młodszą o 17 lat siostrę i chcę dla niej przetrwać to piekło; wierzę też, że mam genialnego Anioła Stróża, który o mnie walczył. Podsyłał mi wskazówki: „Pomyśl o konsekwencjach, znajdź inne rozwiązanie”. Ponieważ byłem gnębiony, sam wyładowywałem gniew na innych. Tak to niestety działa.
Zasada domina…
Gniew jest zaraźliwy. Chcesz oddać. Ząb za ząb. Wyżywasz się na innych – wtedy to byli klawisze, których mogłem zwyzywać.
Miałeś problem z autoagresją?
Jasne. Zaczynałem kopać w swojej przeszłości i obwiniać nie tylko mamę i ojca, ale również siebie. Patrzyłem w lustro i czułem narastający gniew. Chciałem też ze sobą skończyć. Połknąłem tabletki, wiązałem na szyi pętlę. I znów zawalczył o mnie Anioł Stróż.
Co jest lekarstwem na gniew?
Przebaczenie. Tak to u mnie działało…
A kiedy po raz pierwszy pomyślałeś o tym, by przebaczyć ojcu?
Gdy zacząłem czytać Biblię. Początkowo była to dla mnie abstrakcja. Czytałem: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Dla mnie było to nie do przyjęcia. Nie rozumiałem, dlaczego Jezus uzdrowił Malchusa, któremu Piotr odciął ucho, dlaczego przebaczył z wysokości krzyża. To było nielogiczne. Im dłużej jednak czytałem Biblię i im bardziej zaprzyjaźniałem się z Jezusem, tym mocniej dochodziło do mnie, że to nie ojciec jest winien, nie okoliczności – że źródło mojego gniewu jest we mnie. Docierało do mnie, że najgorsze więzienie, w jakie mnie wpakowano, jest w mojej głowie. Gniew był we mnie, byłem wrogiem samego siebie. Czułem, że jeśli tego nie uporządkuję, nie ma szans na przebaczenie innym. Musiałem dokopać się do źródła gniewu, wchodzić do swych kolejnych wewnętrznych więzień.
Jak się za to zabrałeś?
Uczyłem się… przed lustrem. Patrzyłem sobie w oczy i obserwowałem, jak zmienia się moje spojrzenie. Próbowałem polubić siebie, przyjąć takiego, jakim jestem. W celi, patrząc w lusterko, mówiłem głośno: „Grzesiek, jesteś ważny. Jesteś fajny. Jesteś cenny, potrzebny, wartościowy. Lubię cię, Grzesiek”. Kumple mieli niezły ubaw. Jedna wielka beka. Ale nie przejmowałem się tym, bo odczuwałem, że spływał na mnie ogromny pokój, a mój gniew topniał. Im bardziej zaczynałem lubić siebie i widzieć swą wartość, tym łatwiej było mi zapanować nad gniewem i przebaczyć innym. Wyobrażałem sobie różne sytuacje z życia ojca i widziałem, jak bardzo był w nich bezradny, bezbronny. Leżałem na łóżku w celi i analizowałem to. I nagle przyszła myśl: „A jeśli mu przebaczę?”. I wtedy w sercu poczułem ogromny żal. Zacząłem poskramiać mój gniew, wyobrażając sobie, że jestem z tatą na meczu, w restauracji, na treningu piłki nożnej, na spacerze. Widziałem, że on mógłby tam być ze mną, tylko, biedny, nie ogarniał rzeczywistości. I nie znał Boga. To pomogło mi w procesie przebaczenia. Choć tata nie żył, szedłem w celi do toalety i „gadałem” z nim. Wypowiadałem po cichu: „Tato, przebaczam ci”. Zaczęło się jednak od przebaczenia sobie. Nie byłem w tym sam, bo zawsze zapraszałem do tych „rozmów” Jezusa. Starałem się patrzeć na siebie i na tych, którzy mnie skrzywdzili, w sposób, w jaki On na nas patrzy.
Kiedy naturalny gniew na niesprawiedliwość, agresywne zachowanie drugiego człowieka staje się grzechem?
Gdy zaczynasz go pielęgnować, skupiać się na nim i życzyć tej osobie źle. Pielęgnowany w sercu gniew łatwo zamienia się w nienawiść. Naturalna emocja wzburzenia staje się grzechem, gdy odczuwasz i pielęgnujesz pragnienie zemsty, odwetu, chcesz tę osobę ranić, życzysz jej jak najgorzej. Dziś, podczas wojny, widać to jak na dłoni, wystarczy zerknąć na media społecznościowe. Czytam o tym, co dzieje się w Ukrainie, i myśląc o Putinie, reaguję wzburzeniem, ale jednocześnie zastanawiam się, jak patrzy na niego Jezus. I widzę, że On się… nieustannie za nim wstawia. To brzmi jak abstrakcja, ale pamiętam, jak ksiądz powiedział mi kiedyś: „Jezus bardziej się za tobą wstawia niż za mną”. Nie mogłem tego ogarnąć, byłem przecież bandytą!
Jak dziś uczysz się poskramiać gniew?
Uczyłem się tego na terapii. Bardzo mi w tym pomogła. To dwa nierozerwalne elementy: łaska Boża i terapia.
„Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” – radził św. Paweł. Udaje się wam to w małżeństwie? Przebaczacie sobie, zanim pójdziecie spać?
Uczymy się tego. Ja jestem typem, który się obraża, mam to po tacie. Muszę nad tym zapanować, zaprzeć się siebie i przebaczyć. Pamiętam, jak na początku małżeństwa słyszałem, jak Pan Bóg szeptał: „Przeproś Renię i idź spać!”, ale ja zaparłem się: „Nie!”. Obudziłem się kolejnego dnia rozwalony, poturbowany, zgorzkniały, „na kacu”, z potwornymi wyrzutami sumienia. A to była tylko jedna noc! Bardzo współczuję tym, którzy zasypiają kolejną noc, gniewając się na swe żony, mężów, znajomych. Gniew jest ślepą uliczką i prowadzi donikąd.•
Grzegorz Czerwicki
autor książki „Nie jesteś skazany”, szczęśliwy mąż i ojciec. Skazany dwoma wyrokami, odsiedział 12 lat w zakładzie karnym. Pracuje w wydawnictwie RTCK.
Marcin Jakimowicz