Dlaczego właśnie od Jeftego możemy się nauczyć, jak stawiać czoła największym przeciwnościom w życiu? Czego może nas nauczyć historia Józefa? Jak toczyć walki duchowe? Ksiądz prof. Robert Skrzypczak w „Kazaniach pasyjnych” przeprowadza nas przez historie spisane w starotestamentowej Księdze Sędziów i zestawia je z wydarzeniami, których jesteśmy dziś świadkami.
Nie ma piękniejszego i stosowniejszego momentu niż ten, gdy człowiek wśród łkań i melodii gorzkich żali wsłuchuje się w głos Boga, pytając w głębi siebie: Boże, co chcesz mi dzisiaj powiedzieć, co chcesz mi położyć na sercu? Czym chcesz mnie dzisiaj ożywić, sprowokować? Na co chcesz mi otworzyć oczy? Pismo Święte, słowo Boga jest zwierciadłem, w którym możemy się przeglądać, i miejscem, gdzie możemy usłyszeć prastary głos Boga, który po raz pierwszy dotarł do Adama w raju: „Gdzie jesteś?”.
Dzisiaj kolejny bohater wyłania się ze starotestamentalnej Księgi Sędziów. Jest nazywany „sędzią mniejszym”, malutkim. Czasami Pan Bóg posługuje się kruchymi, słabymi narzędziami, ale może to tylko pozór? Może takie małe postaci mają wiele do powiedzenia lub dokonania? Kto zna prozę Tolkiena, a zwłaszcza kto lubi Władcę Pierścieni, wie, że w małym hobbicie może się kryć coś wielkiego. Kolejny sędzia, kolejny człowiek wybrany przez Boga nazywa się Jefte. Jefte znaczy „brama”.
Bóg mówi do nas, aby nas obudzić. Izraelici znowu znajdują się w opłakanym położeniu. Pojawia się kolejny wróg. Tym razem prześladują ich Ammonici. Naród wybrany woła do Boga, jest doprowadzony do ostateczności. Księga Sędziów mówi tak:
BÓG DAJE NAM ZNAK
Tutaj otwiera się przed nami pierwsza brama. Jefte, przypomnę, znaczy „brama”. Tych bram otworzy się dziś przed nami kilka. Brama to dostęp do sekretu, do pewnej tajemnicy, której ludzie, którzy nie mają wiary, nie widzą. Pozwala ona człowiekowi wierzącemu dostrzec cudowne ścieżki Bożej opatrzności. Coś się wydawało przegrane, przekreślone i zmarnowane – i nagle Bóg z tego wyprowadza coś pięknego. Z człowieka zagubionego, sponiewieranego, odrzuconego On potrafi uczynić dzieło sztuki. To jest właśnie historia Jeftego. Jest on synem kobiety złej, po hebrajsku zanah. Jest nieszczęśnikiem zmuszanym przez swoich braci do bycia z daleka od swoich korzeni, od swojej rodziny, pozbawionym wszystkiego, wygnańcem. Lecz nigdy nie stał się bandziorem. Jego banicja, upokorzenie i oddalenie spowodowało, że Jefte nauczył się sztuki walki. Podobnie, nieco wcześniej, Bóg wyjaśniał Jozuemu: „Wprowadziłem cię do Ziemi Obiecanej, ale nie usunąłem przed tobą wszystkich twoich wrogów. Dlaczego? Żebyś nauczył się sztuki walki, żebyś stał się odważny”. Może po to są utrapienia, które nam się przydarzają? To, co na nas spada, co nas ogranicza, czasami sponiewiera, upokorzy? Jefte jest znakiem, że Bóg potrafi – dopuściwszy nawet czasami jakiś dół, mrok, jakąś ciemność czy wstyd – wyprowadzić z tego coś niezwykłego, wspaniałego.
Pamiętacie Józefa Egipskiego? Pamiętacie, jak go bracia sprzedali, jak się poniewierał po obcym kraju? Jak trafił do więzienia, w którym Bóg ujął się za nim i z którego go wyprowadził? Jak obdarzył go wieloma zaletami, które zostały docenione w tamtym kraju? Józef w pewnym momencie stał się premierem rządu faraona. Umiejąc przewidzieć, co się będzie działo w ekonomii, przepowiedział nadciągający kryzys. Przygotował pełne spichlerze. Gdy nadciągnął głód, ludzie dowiedzieli się, że w Egipcie jest jakiś zaradny człowiek, który ma pełne spichlerze. Także bracia Józefa z dalekiej Palestyny wyruszają do Egiptu, by zakupić żywność. I w pewnym momencie Józef się przed nimi objawia. Ten człowiek, który stał się ich dobroczyńcą, który uratował ich od śmierci głodowej, jest tym samym, którego oni wcześniej znienawidzili, przekreślili i z którym nie chcieli mieć do czynienia. Skazali go wręcz na śmierć. Ojciec czy matka bywają w rodzinie bezpiecznikami, chronią przed tym, by bracia nie wzięli się za łby, nie zaczęli się kłócić i zwalczać jak hieny; gdy umarł Jakub, bracia zadrżeli, bo Józef miał ich w garści. Teraz mógł się zemścić, powetować sobie wszelkie krzywdy z ich strony. Tymczasem ów Józef, który się przed nimi objawił jako zdradzony niegdyś brat, powiedział: „Nie bójcie się. [...] Wy niegdyś knuliście zło przeciwko mnie, Bóg jednak zamierzył to jako dobro, żeby sprawić to, co jest dzisiaj, że prze- żył wielki naród. Teraz więc nie bójcie się: będę żywił was i dzieci wasze” (Rdz 50, 19–21).
OTO NASZA SŁABOŚĆ
Co my tutaj robimy? Stajemy pod krzyżem Chrystusa, a przecież za krzyż, za każdą ranę, za każdy cios Chrystus mógłby nam wystawić rachunek. To przecież nasze dzieło. Nie ma sensu dzisiaj nadal spychać winy na Żydów lub Rzymian czy na kogoś innego. Myśmy tak urządzili Syna Bożego. To twoje i moje grzechy spadły na Niego, zeszpeciły Go i zmiażdżyły. Przecież Pan Bóg mógłby nam wystawić za to słony rachunek. W jednej chwili mógłby powyciągać wszystkie nasze bardziej czy mniej poukrywane grzechy, zawstydzić nas i skompromitować.
Uczniowie w ten sposób przeżyli Wielki Piątek. Nikt nie okazał się bohaterem, wszyscy uciekli, wszyscy odbili się od krzyża, wszyscy się sobą zgorszyli. Piotr machnął ręką, powiedział: „Idę łowić ryby!” – tak jakby owe trzy lata spędzone z Jezusem już nie miały żadnego sensu. Jakby można je było przekreślić grubym flamastrem. Przecież dopiero co, przed pierwszą lepszą osobą, zarzekał się, że nie ma z Jezusem nic wspólnego. Tchórz, zdrajca. A inni? Ewangelista Marek opisał scenę, w której jednego z uczniów naszego Pana rzymscy żołnierze usiłowali pochwycić i aresztować. Uczeń ten tak się przeraził, że zostawił im w rękach ubranie, a sam nago pogalopował, gdzie pieprz rośnie. Można, okazuje się, doznać takiego strachu. Można tak stchórzyć, że nie będzie się w stanie po tym nawet spojrzeć sobie samemu w oczy. Jak stanąć z czymś takim przed Bogiem, którego dopiero co się zdradziło?
A co się zdarzyło w dniu zmartwychwstania? Jezus przeszedł przez zamknięte drzwi, wszedł w życie poturbowanych i przestraszonych uczniów, pokazał im swoje chwalebne rany i powiedział: „Nie bójcie się! To wszystko musiało się zdarzyć. Ja was ostrzegałem. Mówiłem wam o tym, że Syn Człowieczy musi zostać zdradzony, musi zostać odepchnięty, powieszony na krzyżu, zabity, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie! I od tego momentu po całym świecie będzie głoszone nawrócenie i przebaczenie grzechów!” (por. Łk 24, 36–47). Antybiotyk Boga.
Gdyby nie było przebaczenia grzechów, już dawno byśmy nasze życie zamienili w zoologię, a historia ludzkości przeobraziłaby się w jedno wielkie ludobójstwo. Mamy jeszcze co do tego wątpliwości? Dzięki przebaczeniu Bóg ratuje nasze życie, pozwala nam się odrodzić. Czasami na naszej klęsce wybuduje coś wspaniałego. Tak właśnie działa: „Podnosi nędzarza z prochu
i dźwiga z gnoju ubogiego, by go posadzić wśród książąt [...] swojego ludu” (Ps 113, 7–8).
HISTORIA MIŁOSIERDZIA
Ile razy, patrząc na własne życie, pozostawałem pod wrażeniem: Boże, gdybyś zechciał mnie rozliczać z moich grzechów, już od dawna powinienem skończyć zupełnie gdzie indziej, nie tutaj. To jest czyste miłosierdzie! To jest właśnie Jefte. Dalej czytamy w Księdze Sędziów, że Jefte pozwolił się zaprosić do Gileadu. Powrócił do miejsca, skąd go kiedyś przegnano, żeby stanąć na czele wielkiego wojska i stoczyć wojnę z Ammonitami. Nauczył się wiele przez te lata swojej kenozy, swego upokorzenia. Stał się człowiekiem mądrym, pokornym. Teraz we wszystkim daje pierwszeństwo Bogu, kieruje się bojaźnią Bożą. Nie postępuje jak barbarzyńca. Swym wrogom prącym do wojny buduje most, daje szansę. Zanim dojdzie do krwawego starcia, wysyła ambasadorów: „wyprawił posłów do króla Ammonitów, aby mu powiedzieć:
«Co zaszło między nami, że przyszedłeś walczyć z moim krajem?» – Król Ammonitów odpowiedział posłom Jeftego: «Ponieważ Izrael, wracając z Egiptu, wziął moją ziemię [...]” (Sdz 11, 12–13). Ale Sichon, król Amorytów, „odmówił Izraelowi prawa przejścia przez swój kraj i w dodatku zebrał wojsko [...] i zaczął walczyć z Izraelem” (Sdz 11, 20).
A więc to nie Izrael zaatakował Ammonitów, ale sam został przez nich zaatakowany, musiał się bronić, a Bóg wówczas zwyciężył i podarował Izraelitom tę ziemię. Mówił Jefte: „Czy ty jesteś może lepszy niż Balak, syn Sippora, król Moabu? [...] Niech Pan, który jest sędzią, rozsądzi dziś sprawę między synami Izraela i Ammonitami!” (Sdz 11, 25–27).
Kolejna brama otwiera się przed nami, byśmy zrozumieli nasze życie, naszą historię. Dlaczego w rozmowie ambasadorów Jeftego z królem Ammonitów pada nagle imię Balaka, syna Sippora, króla Moabu? O co chodzi? Przypomnijmy sobie: gdy Izraelici byli już blisko granic Ziemi Obiecanej, nagle dwóch królów, Sichon i Og, wypowiedziało im wojnę. Bóg mówił Izraelitom: nie atakujcie ich, bo to są wasi dawni krewni, potomkowie Lota, tego, który został cudem uratowany z lubieżnej Sodomy i Gomory. Dwaj władcy jednak napadli na naród wybrany i wówczas okazało się, że Bóg jest między Izraelitami, dlatego są potężniejsi. Boży lud doszedł do Moabu. Król Balak wiedział, że z Izraelitami lepiej nie zadzierać, bo oni mają pośród siebie potężnego Boga, toteż postanowił zniszczyć ich w inny sposób. Za pieniądze najął proroka, proroka dziwnego, pokrętnego, przewrotnego – Balaama. Ciekawe, że Balaam w księgach Nowego Testamentu, w Apokalipsie, jest wymieniany jako demon, który może podstępnie niszczyć Kościół. Na czym polega jego strategia? Zadaniem Balaama było ciskać za pieniądze Balaka czarną magią w Izraelitów, żeby ich zniszczyć najpotworniejszymi mrocznym siłami. Aby tamtych – przepraszam za sformułowanie – szlag trafił. Ale Bóg jego przekleństwo zamieniał na błogosławieństwo. Zamiast złorzeczyć, Balak błogosławił, podziwiał nadciągający lud. Był zrozpaczony.
Fragment pochodzi z książki „Kazania pasyjne” ks. Roberta Skrzypczaka, Wydawnictwo Esprit
Ks. Robert Skrzypczak