Ludzie, którzy ginęli od bomb, leżeli na ulicach. Jeśli ktoś ich znał, to zabierał, by krewni mogli ich godnie pochować, pisali nazwiska i umieszczali krzyż zrobiony z patyków. Pozostałych zakopywano jak koty czy psy… gdzie tylko się dało. Mariupol – to jedno cmentarzysko, grób przy grobie, na ulicach, podwórkach… Nikt się nigdy nie dowie, ilu ludzi dokładnie zginęło – wspomina Maria z Mariupola, której udało się uciec do Lwowa i schronić w zakonnym domu salezjanów. Rozmowa została przeprowadzona 30 marca.
Z powodu zatrzaśnięcia moich drzwi od mieszkania ja nie zabrałam nic – ani fotografii z najbliższymi, ani moich ulubionych rzeczy. Uciekaliśmy do centrum miasta, a następnie zeszliśmy do morza, gdzie nie było bombardowania i weszliśmy do rejonu, gdzie była miejska droga. Tam długo, bo 24 godziny, czekaliśmy na autobus, który zawiózł nas do Bierdiańska (red.: miasto i port nad Morzem Azowskim). Stamtąd, po długim czasie, podstawiono 50 autokarów, które zawiozły nas do Zaporoża (red.: miasto nad Dnieprem, stolica obwodu zaporoskiego).
W Zaporożu przyjęto nas do przedszkola. Jakiś paradoks: przypomniałam sobie moje dzieciństwo, gdy chodziłam do przedszkola, a teraz w nim, mając 60 lat, otrzymałam schronienie. Przyjęto nas tam bardzo serdecznie, z wielką miłością nakarmiono, dano ubrania. Następny nasz postój to była Winnica (red.: miasto obwodowe na Ukrainie, nad rzeką Boh), tam nocowaliśmy w szkole. Do Lwowa jechaliśmy w sumie 10 dni, a tak normalnie autobusem z Mariupola jedzie się 8 godzin.
Jeszcze nie wszystko powiedziałam, jest tego bardzo dużo…
Po pierwsze, to nie do przyjęcia, że w 2022 r., w XXI wieku rozpętała się tak straszna wojna. Mój Mariupol (450 tysięcy mieszkańców) był pięknym miastem, miał wspaniałe drogi, w ciągu trzech lat zdołano odremontować fontanny, ogród zoologiczny. Mieliśmy przepiękne parki, przedszkola, szkoły, wspaniały teatr. W nim to właśnie podczas bombardowania schronili się ludzie, w sali teatralnej i w piwnicy (800 osób). Powiedziano, że wówczas zginęło ich 300… Nie wiem, czy była to prawda, czy nie. W piwnicy ludzie zostali zasypani, zaczęto ich odkopywać i ratować. W mieście pozostało jeszcze wielu mieszkańców. Oni wzajemnie się szukają; do tej pory nie wiedzą, kto zginął, a kto jeszcze żyje.
Widziała Pani jak na ulicach miasta ginęli ludzie. Co z nimi robili, jak ich chowali?
Tych, których znali, zabierali krewni, by ich pochować, a pozostali leżeli tak dniami i nocami, wkładano ich do worków na śmieci i zakopywano tam, gdzie się dało. Obecnie Mariupol – miasto bohaterskie – nazywają miastem umarłych. Chcielibyśmy dalej żyć w swoim mieście ze swoimi bliskimi, ale teraz, choć to miasto bohaterskie, tam nie ma nic. Kto więc chciałby tam dalej żyć? W XXI wieku miasto powinno być jak rozkwitający ogród!
Co robiliście, kiedy spotykaliście żołnierzy separatystów?
Jaka różnica czy żołnierze rosyjscy, czy separatyści? Tacy sami, kiedy nas spotykali, czy nas sprawdzali. W czasie naszej drogi z Mariupola do Lwowa, zatrzymywali nas z 15 razy i dlatego tak długo jechaliśmy. Było nas w 50 autokarach około 3000, a więc czekaliśmy 2 godziny, póki wszystkich nie sprawdzili. Przede wszystkim, szczegółowo kontrolowali młode kobiety i mężczyzn do 60. roku życia, czy wśród nich nie ma przypadkiem snajperów. Sprawdzali również autokary.
Gdy mówili wam, że chcą was wyzwolić, jak to rozumieliście?
Od czego chcieli nas wyzwolić? Wystarczyło popatrzeć na ich twarze, na których nie było życzliwości. Zwykle na ich pytania, kobiety a także mężczyźni milczeli, by nie mówić zbędnych słów.
Czy Pani, jeszcze przed wojną, odczuwała jakieś niewłaściwe zachowania ze strony rosyjskich żołnierzy?
Nie miałam takich spotkań, ale moi znajomi na wiosce opowiadali, że żołnierze rosyjscy zajmowali ich lepsze domy, źle się z nimi obchodzili, strasząc przymusowymi robotami.
Jakie odczucia towarzyszą Pani i ogólnie społeczeństwu?
Nasze społeczeństwo jest podzielone. Różnie ocenia prezydenta, wojnę i sytuacje z nią związane. Niektórzy jeszcze przed wojną wyjechali z Ukrainy, a więc nie mają całościowego obrazu, jak na przykład ja, która tę wojnę osobiście przeżyłam i nadal przeżywam. Nie powinno być wojny w żadnym narodzie. Powinniśmy sobie wzajemnie okazywać szacunek, życzliwość, obojętnie czy to Rosjanin czy Ukrainiec, Polak czy Niemiec… Ja nie mogę nienawidzić Rosji (ja tam wyrosłam, pracowałam, tam są moi krewni) czy Putina. Ja nienawidzę jego władzy: on jest jak Napoleon! Jestem w szoku, że przez 8 lat nikt nie mógł znaleźć sposobu, by go zmienić. Wstydzę się tej sytuacji, martwię się o moich krewnych żyjących w Rosji, co z nimi będzie?